Wójcice / Woitz - Udaremniona próba zamiany konia - 1945 r.
ralf - 2023-02-24, 17:54 Temat postu: Udaremniona próba zamiany konia - 1945 r. Andreas Quaschigroch, syn przedwojennej mieszkanki Wójcic, pisze: "W maju/czerwcu 1945 roku w Wójcicach, na ścieżce za boiskiem zwanej przez mieszkańców Sportplatzweg i na jednym z naszych pól w kierunku szosy Nysa-Otmuchów, wydarzyło się coś, co mój wujek Rainer Thiel (brat mojej mamy) postanowił spisać. Otóż moja babcia (wówczas 37-letnia) nie chciała pozwolić Rosjanom zabrać swojego konia". Oto ta historia:
„Udaremniona próba zamiany konia” (opisał: Rainer Thiel)
Kiedy mój siostrzeniec Andreas przysłał mi ostatnio „Plan podziału dotyczący lokacji mieszkańców miejscowości Friedenthal-Giesmannsdorf - majątek Wójcice, Górnośląskiej Spółki Ziemskiej z Opola z dnia 3 marca 1934 r.”, przypomniało mi się szczególne przeżycie z mojego dzieciństwa na Śląsku.
Na wspomnianym planie zaznaczono między innymi niektóre działki lub pola, które nabył mój ojciec, Franz Thiel. Byłem bardzo podekscytowany i próbowałem rozpoznać te pola, udało mi się to po konsultacji telefonicznej z moją siostrą Liesbeth.
Przedmiotowe zdarzenie miało miejsce na jednym z pól zaznaczonych na tymże planie, w pobliżu szosy Otmuchów-Wójcice.
Josef Wagner II nabył bezpośrednio przy tej szosie działkę, która kończyła się trójkątnym polem z wierzchołkiem bezpośrednio przy szosie w kierunku Otmuchowa. Przed tym polem leżało nasze pole, które również się tam kończyło i to w podobny sposób. Od strony Wójcic pole to graniczyło z polną ścieżką, która łączyła szosę z polną drogą wiodącą z Wójcic do Otmuchowa.
Wspomniane doświadczenie wydarzyło się w okresie pomiędzy naszym powrotem do domu z Sudetów a przybyciem Polaków wiosną 1945 roku. Miałem wtedy 6,5 roku.
Okres ten był szczególnie burzliwy i chaotyczny. Ludzie wszystkich narodowości wędrowali ze Wschodu na Zachód i odwrotnie, próbując jakoś wrócić do domu. Niestety nie obyło się bez plądrowania, rabunków, gwałtów, a nawet morderstw. Strach był wówczas naszym stałym towarzyszem.
Od czasu do czasu pojawiali się również niemieccy żołnierze, którzy szukali schronienia na jakiś czas. U nas pojawił się starszy pan z Głuchołaz, były volksturmowiec, który również chciał wrócić do swojej rodzinnej miejscowości. Ponieważ sprawiał bardzo ojcowskie wrażenie, nazywaliśmy go po prostu "głuchołaskim ojcem". Pracował sumiennie z nami w naszym gospodarstwie i starał się - jak mógł - nas chronić. Było nas tam czworo: moja matka, moje dwie starsze siostry Liesbeth i Ursel oraz ja. Nasz ojciec przebywał wówczas w Rosji i był uznawany za zaginionego.
A teraz do rzeczy: moja mama, „głuchołaski ojciec” i ja byliśmy pewnego dnia z koniem i wozem na opisanym wyżej polu, aby przywieźć zielonkę (koniczynę lub lucernę). Nasz koń nazywał się "Fuchs" (tłum. lis) - zgodnie z jego umaszczeniem. Łączyła mnie z nim szczególna więź i przyjaźń, zwłaszcza że wcześniej ten koń praktycznie uratował mi życie podczas pewnego wypadku.
Kiedy wóz był już prawie załadowany zielonką, zobaczyliśmy na drodze (w odległości około 200-300 metrów od nas) niekończącą się kolumnę Panjewagenów (tj. wozów konnych zarekwirowanych przez wojsko razem z woźnicami - przyp. ralf), ciągniętych przez odpowiednie konie i obsadzonych przez rosyjskich żołnierzy, poruszających się w kierunku Otmuchowa.
Stałem jak wrośnięty w ziemię i nie mogłem się przestać dziwić! Nagle, ku naszemu zdumieniu, kolumna zatrzymała się. Dwóch żołnierzy wyprzęgło konia, który najwyraźniej był bardzo kulawy, i poprowadziło go w naszą stronę, przez pole sąsiada.
Na chwilę zamarliśmy! Intencje "gości" były dla nas od razu jasne. Chcieli wymienić tego kulawego konia na naszego zdrowego, na mojego ukochanego Fuchs'a.
Mama zareagowała natychmiast: „Jedziemy!” - krzyknęła energicznie, chwyciła za wodze i poganiając konia, pobiegła obok naszego wozu w stronę wsi.
Jednak „głuchołaski ojciec”, który stał już na szczycie wozu, nie zgodził się z tą błyskawiczną reakcją mamy i krzyknął: "Pani Thiel, tak się nie robi. Pani Thiel, proszę się zatrzymać! Będą strzelać!"
Ale mojej matki nic nie powstrzymało. Tak więc biedak nieuchronnie rzucił się na wóz i zanurkował w zielonce.
Nie miałem innego wyboru jak biec za nimi na swoich krótkich nogach, ratując swoje życie. Nie padły żadne strzały (dzięki Bogu). Rosjanie byli najwyraźniej tak zaskoczeni naszą nagłą ucieczką, że stali skonsternowani.
W wielkim strachu, że żołnierze będą nas ścigać, pędziliśmy na złamanie karku do wsi. Minęliśmy boisko sportowe, dalej dróżką do nieruchomości Lauschów, gdzie skręciliśmy w lewo, potem zaraz za piekarnią Reimann'a skręciliśmy w prawo w Dorfstraße i po chwili ponownie w prawo, już do naszego gospodarstwa.
Jakiś "anioł" już otworzył szeroko bramę. Zdyszany natychmiast zamknąłem ją za nami. Moja matka błyskawicznie odczepiła dyszącego Fuchs'a i wprowadziła go do stajni. Wóz został natychmiast wepchnięty do stodoły i zamknięty.
Wszyscy mieliśmy spocone czoła - ja i moja matka z biegu, a "głuchołaski ojciec", który wydłubywał zielonkę z ubrania, chyba bardziej ze strachu.
Ukryliśmy się w szopie na maszyny i z niepokojem czekaliśmy, czy nas nie śledzą. Dopiero po kwadransie odważyliśmy się wrócić na podwórko. „Głuchołaski ojciec” kręcąc głową powiedział tylko: „Pani Thiel, pani Thiel, to mogło się źle skończyć! Ryzykowała Pani życiem!
Wtedy moja mama spojrzała na mnie z poczuciem winy: "Dziecko...” - powiedziała, trzymając mnie blisko siebie - „...nawet nie myślałam o tobie. Dobrze, że potrafisz tak szybko biegać... Chyba mieliśmy kolejnego dobrego anioła stróża!”
PS. Później zostałem stosunkowo dobrym biegaczem na krótkich i długich dystansach, a w piłce ręcznej i nożnej mówiono o mnie, że mam "szybki start".
Przetłumaczył z j. niemieckiego: ralf
|
|
|