Sklepy, targi, rynki, usługi - Opowiadanie pt. "Jarmark"
ralf - 2019-04-17, 15:54 Temat postu: Opowiadanie pt. "Jarmark" Za zgodą Nyskiego Stowarzyszenia Regionalno-Kulturalnego (Neisser Kultur- und Heimatbund e.V.) w Hildesheim, zamieszczam opowiadanie autorstwa Grete Hoffmann pt. „Jahrmarkt” („Jarmark”), które ukazało się w książce autorki wydanej w 1992 roku i zatytułowanej „Die Strasse meine Kindheit” („Ulica mojego dzieciństwa”). Tekst z języka niemieckiego przetłumaczyła Aleksandra Narewska.
"Jarmark"
Odbywał sie co kwartał. Ale tylko uważni czytelnicy gazety miejskiej wiedzieli dokładnie kiedy. My pozostali byliśmy zaskoczeni, kiedy w poniedziałek na okrągłym placu wyładowano ściany z drewna, słupki i belki z których miały powstać kramiki na Targu Maślanym (Buttermarkt - wschodnia część Rynku), przy słonecznych kramikach i po stronie sklepu Springera. Wtedy już wiedzieliśmy, że zbliża się to wielkie wydarzenie. W środę rano rozpoczynał się zgiełk wokół Rynku.
Kupcy z miast i wsi przybyli by oglądać i kupować. Jakież tutaj były wspaniałości, od takich do użytku domowego po biżuterię. Każdy był tutaj uwzględniony. Nam dzieciom szkoła zezwoliła na odwiedzenie jarmarku dopiero po południu. Nie posiadaliśmy wielkich pieniędzy, tylko kilka groszy, aby zaspokoić swoje życzenia. Wybieraliśmy zazwyczaj stoisko Krzysztofa (Christoph-Bude) z bogatymi różnorodnymi zabawkami, które można było kupić już za 10 fenigów. Pożądliwe spojrzenia ogarniały, szacowały, porównywały co było warte naszych groszy. My dziewczynki wybierałyśmy pomiędzy małymi blaszanymi konewkami, brzęczydełkami, kalejdoskopami, laleczkami, bransoletkami z perełek, aż w końcu uznawałyśmy coś za tak dobre, by przeszło to w nasze posiadanie. Chłopcy oczywiście kupowali trąbki, blaszane flety, pistolety i kapiszony lub bębenki. Potem po całym mieście przez kilka dni rozbrzmiewała muzyka tych instrumentów ogłaszając wszem i wobec, że odbywa się jarmark. Ze środka straganu podawano blaszaną chochlę w którą wrzucaliśmy dźwięcznie nasze grosze, aby móc ulotnić się z wybranym przez siebie "skarbem".
Człowiek wałęsał się od budki do budki, od stoiska do stoiska i można było zobaczyć i usłyszeć niewiarygodnie dużo. Na stoisku u Springera mama kupowała wyśmienite tradycjne śląskie ciasteczka korzenne, ciasteczka czekoladowe, orzechy w cukrze, niekiedy również "torebkę mąki" a kiedy my dzieci mieliśmy jeszcze 3 fenigi kupowaliśmy paczkę pierników świątecznych. Na schodach kobiety wystawiały na sprzedaż okrągłe ciasta miodowe. Stali tu także sprzedawcy noszący swoje towary w skrzynce zawieszonej dookoła szyji: balony, śmieszne gadżety, gwizdki, drewniane ważki, blaszane zegarki kieszonkowe z kolorowymi obrazkami na tarczach, małe figurki Kohnów itd. W południowej części przed "zielonym sklepem" znajdowało się stoisko tułowickiej fabryki porcelany. Tu gospodynie domowe kupowały za małe pieniądze wybrakowane zastawy stołowe. My dzieci dostawałyśmy tam małe talerzyki, dzbanuszki, miseczki itd. do domku dla lalek. Na Targu Rybnym (Fischmarkt - północna część Rynku) porozkładane były różnego rodzaju kawałki materiałów, na ziemi, małe koronki leżały nagromadzone, gotowe aby sobie coś z nich wybrać. Oszczędne gospodynie wybierały w tych "skarbach" i w ten sposób powstawał materiał na koszulę, fartuch czy bluzkę. Kiedy padało było źle, a to zdarzało się dość często. Wtedy zostawały tylko nieliczne handlarki, które znajdywały miejsce pod Wagą.
Duże grono słuchaczy miała budka Jakubów, która miała na Targu Rybnym swoje stałe miejsce. Ich gadka była nie do przebicia na całym targowisku. Obie kobiety z wielkim wysiłkiem zachęcały do zakupu szelek do spodni, grzebieni, scyzoryków z pięcioma ostrzami i innych rupieci. Ludzie stali wokół nich niczym mury i wydawali nie jednego pięćdziesiątaka. Na głównym straganie brano pod uwagę potrzebę wystroju. Były tam zawieszki do łańcuszków od zegarka, porzeczki i winogrona ze szkła, agrafki do krawatu z kolorowymi "kamieniami'", pierścionki i broszki z oszlifowanych szklanych kamieni. Co to były za błyski i migotanie, szczególnie wtedy gdy wieczorem światło rowieszonych lamp karbidowych niosło się w "brylant". Na Placu Defilad (Paradeplatz) swoje stoisko miał plaueński przemysł koronkarski. Na długich drążkach wisiały grube wałki z koronkami i wkładkami z którymi igrał wiatr.
Dolna część Rynku i Placu Defilad były przenaczone bardziej rzeczom niezwykłym. Tu w wielkich szklanych skrzyniach trzymano złote rybki i można było złapać jedną lub dwie sztuki do słoika, ponieważ te ostatnie niestety zdychały. Młody lud patrzył w przyszłość lub pytał miłosną wyrocznię lub miłosny barometr. Magik stukał pałeczką w pudełko i mówił: "Zejdź tu na dół mały astrologu i opowiedz co słyszałeś i widziałeś". Małpka lub papuga wyciągała mały liścik z pojemnika i ujawniała tajemnice. A kto jeszcze pamięta "płatki śniegu", które produkowali członkowie tradycjnej rodziny Neisserów. Nad otwartym płomieniem podrzucano blaszaną patelnię z garścią dmuchanej kukurydzy. Człowiek patrzył ze zdumieniem jak było tego coraz więcej, białe płateczki, które posypywano cukrem, często także polewano ostro czerwonym "sokiem malinowym" i sprzedawano po 5 i 10 fenigów. W dolnej części targu przyjemnościom mogły poddać się łasuchy. Kolorowe cukierki, czerwone torty cukrowe o smaku miętowym, prażone migdały i oczywiście turecki miód. Sprzedawcy ubrani byli w białe kurtki i czerwone stożkowate nakrycia głowy. Urabiali tasakiem i nożem ogromne marmurkowe biało-różowe bryły. Było to gumowate ale słodkie i wyśmienite w smaku. Kto uporał się z pożywną strawą kupował na pobliskim stoisku rybnym śledzie, szprotki kilońskie, filety z wędzonego kolenia, piklingi i gołębie morskie.
Ale przejdźmy spowrotem do Targu Maślanego. Było to centrum handlowe ludności wiejskiej. W budce w długich rzędach wisiały bawełniane suknie, spódnice, kurtki, bluzki, fartuchy z niebieskimi nadrukami, które były potrzebne do pracy w domu, ogrodzie i polu, białe i kolorowe chustki na głowę, kolorowe chusteczki do nosa dla mężczyzn. Jednak młode kobiety poświęcały więcej uwagi stoisku obok. Były tu wspaniałe, prawdziwe okazy kapeluszy, głównie wiosną i latem. Jakby ktoś splądrował wszystkie kwietniki, by móc wpleść je w wiązanki ze słomy. Całe pęki ciemnoczerwonych wiśni kołysały się na rondzie kapelusza zgodnie z rzeczywistością. Były tu również proste duże kosze słomiane do noszenia na plecach w okresie żniw jako ochrona przed słońcem. Za to zimą dominowały ciepłe nakrycia głowy. Były to czepki z miękkiej króliczej wełny, na niedziele natomiast czarne kapotki z jedwabiu i aksamitu z atłasowymi wstążkami i kokardami. Można było również kupić cudowne kolorowe wstążki do stroju Neulandzkiego (Neülander Tracht). Oczywiście pomyślano także o panach. Ciepłe kaftany, gorsety wypełniające dekolt i kamizelki, a nawet materiały na garnitur w słynnej budce z suknami z Forst-Lausitz. Nie do przeoczenia były też chusteczki lubańskie w bogatym kolorowym asortymencie.
Uwodzicielsko kolorowo zachęcało stoisko ze sztucznymi kwiatami. Kto chciał przystroić swój dom na dłużej lub sam ozdobić swoje kapelusze znalazł tu ogromny wybór. Aksamitne liliowe bratki, konwalie, aksamitne i jedwabne duże fiołki, całe wiązanki róż i słoneczników, których wieńcem można było ozdobić lustro w domu, grube czerwone i żółte wiśnie, jaskrawe pomarańczowe aksamitne marchewki i podobne truskawki, jabłka i gruszki jako poduszeczki do igieł. Na placu kościelnym swoje miejsce sprzedaży mieli szewcy z Prudnika (Neustadt) i Ścinawy (Steinau). Również oni mieli swoich stałych klientów, którzy kupowali długie kozaki, buty do chodzenia po ulicy, drewniane pantofle, pluszowe pantofle w czerwone i zielone paski, ciepłe pantofle domowe lub lekkie brązowe szmaciaki.
Wiele gospodyń domowych już od dawna czekało na garnki i tzw. "targ ceramiki". Na ulicy Piastowskiej (Kaiserstrasse) na rozłożonej słomie znajdowały się te obiekty pożądania. Z patelni do smażenia została odbita glazura i trzeba było ją zastąpić nową. A ile garnków do mleka zakończyło swoje ziemskie bytowanie i można było nabyć nowe. Było tutaj dosyć towaru zastępczego do wyboru. Żelazne i emaliowane naczynia, porcelana ze Starego Zdroju (Altwasser), jednak przede wszystkim garnki kamionkowe i misy, wazony i miski z Baben, duże garnki do kapusty, doniczki do kwiatów itd. Brązowy i niebiesko-biały kruchy towar był gotowy do sprzedaży i szybko rozchwytywany. Przy zapadającym zmroku na stoiskach rozbłyskiwały lampy karbidowe, gdyż dopiero teraz zakupy mogli zrobić ci, którzy nie mieli czasu w ciągu dnia.
W piątki pojawiały się tu i tam kobiety z ciemnymi lokami w kołyszących się spódnicach, pieknie wyrośnięci młodzieńcy o błyszczących oczach, mniej lub więcej obdarte dzieci. Cyganie którzy wraz z kolorowymi wozami i pięknymi końmi rozbijali swój obóz pod bramami miasta. Jakby przybyli z innego świata. W soboty odbywał się targ koński na Placu Wilhelma (Friedrich Wilhelm Platz - w dzielnicy Friedrichstadt), który należał wtedy do tego kolorowego ludu. Na ulicach słychac było do godzin popołudniowych kwiki i chrząkanie świnek, które były ładowane do chłopskich wozów. Konie były pędzone w górę i w dół ulicy, aby pokazać kupcom ognistość rumaków.
W późniejszym czasie jarmark ograniczono do dwóch razy w roku i każdorazowo tylko do jednego dnia. Został przeniesiony na wolny plac (zwany dziś pl. Paderewskiego) przed kościołem pw. św. Piotra i Pawła (Kreuzkirche), i tym samym był to niejako koniec jego romantyzmu. Został wygnany z ciasnych ram miasta, a tu na zewnątrz nie miał już z nim żadnego związku. Czas jarmarków przeminął. Powstały wielkie przedsiębiorstwa i domy handlowe, które od teraz zaspokajały potrzeby społeczeństwa.
|
|
|