To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Forum Historii Nysy
Serwis społecznościowy poświęcony historii miasta Nysa

Wspomnienia - Myślenie i pamięć

ralf - 2019-10-17, 14:03
Temat postu: Myślenie i pamięć
Zamieszczam artykuł pt. „Denken und Gedenken” („Myślenie i pamięć”), które ukazało się w czasopiśmie „Neisser Heimatblatt” nr 277 z kwietnia 2015 r., wydawanym przez Nyskie Stowarzyszenie Regionalno-Kulturalne (Neisser Kultur- und Heimatbund e.V.) w Hildesheim w Niemczech. Tekst z języka niemieckiego przetłumaczyła Aleksandra Narewska.


Drodzy Nysanie z miast i wsi, przed 70 laty zakończyła się okropna II wojna światowa. Europa została uwolniona od narodowego socjalizmu gardzącego człowiekiem! Wielu z Was tamtej wiosny 1945 r. było młodzieżą, dziećmi, niektórzy już młodymi dorosłymi. Prawie nikt z Was 8 maja 1945 r. nie przebywał w domu. Liczni mężczyźni dostali się do niewoli . Ewakuacje ludności cywilnej z miast i wsi rozpoczęły się już w zimnym styczniu i osiągnęły swoje apogeum w marcu. Bezpośrednio po zakończeniu wojny prawie wszyscy ewakuowani i uchodźcy próbowali wrócić do swoich wsi i miast rodzinnych. Nie wiedzieli nic o postanowieniach z Jałty.
W ciągu ostatnich 70 lat dużo pisano o zakończeniu wojny. Również o wydarzeniach na obszarze wokół Nysy - w Otmuchowie , Paczkowie i Głuchołazach, które w niespodziewanym wymiarze dotknęły powracających do domu. Na końcu nastąpiło dla nich wszystkich wypędzenie o którym 8 maja 1945 r. nie mieli jeszcze pojęcia. Dziś wiemy, że razem z wypędzeniem nie dali się ponieść nienawiści i wrogości, ale odbudowali Europę w której wszyscy ludzie mogą żyć ze sobą a nie przeciwko sobie.
Chcemy w spokoju uczcić pamięć 70-tej rocznicy zakończenia wojny pokłonić się przed ofiarami wojny a następnie damy się wypowiedzieć rodakom w celu naświetlenia sytuacji. Dziękujemy im że po osobistej przemowie potrafili się jeszcze raz oddać wspomnieniom tamtej wiosny 1945.
Andreas Quaschigroch


Ale przeżyłem

W wieku 17 lat w roku 1944 zostałem zaciągnięty do Służby Pracy Rzeszy. Potem odbyłem krótkie podstawowe wykształcenie wojskowe. Następnie ruszyłem na front! Zostałem przydzielony do 20-tej dywizji pancernej, która pozostała w pamięci wielu dawnym mieszkańcom okręgu Nysa-Grodków. Byłem nieletni kiedy dywizja walczyła koło Radzikowic i Goświniowic w moim rodzinnym rejonie Nysy.
W kwietniu 1945 zostaliśmy przydzieleni do strasznych bitw ulicznych w Budziszynie. 24/25 kwietnia 1945, 40 kilometrów na wschód od Budziszyna w polnej stodole w sąsiedniej miejscowości miałem zastrzelić rannych Niemców. Ale: Nie zrobiłem tego ! - gdy wróciłem do swojej jednostki musiałem przekazać pistolet podporucznikowi. Kiedy mnie zapytał czy zastrzeliłem Rosjan a ja zaprzeczyłem zagroził mi sądem wojennym. Nie poczuwałem się do winy! Następnego ranka podczas apelu kapitan powiedział "Dziś w nocy dla führera, ludu i ojczyzny poległ podporucznik". Tym samym sprawa mojego odejścia została rozwiązana.
Od kwietnia na froncie wschodnim dla Niemców i Rosjan obowiązywało: ,,Nie będą przejmowani żadni ciężko ranni więźniowie!’’ Zostali skazani ponieważ nie wiedziano co z nimi zrobić! 27 kwietnia zostałem ciężko ranny ale Rosjanie mnie nie zastrzelili! Leżałem 3 miesiące w śpiączce. Ale przeżyłem! Rosjanie przewieźli mnie do lazaretu w Czechach i w Rudawach (Erzgebirge). Tam opiekowali się nami niemieccy lekarze, którzy przedtem przeszli na stronę Rosjan. W czerwcu 1945 skończyłem 18 lat. Po półtora roku pod koniec 1946 r. zostałem wypisany i odnalazłem moją rodzinę na wygnaniu w Haste, dziś powiat Schaumburg – Czy to było boskie zrządzenie losu , że wtedy nie zastrzeliłem Rosjan? To na zawsze pozostanie dla mnie tajemnicą.
Bernhard Weisbrich


Widzę jeszcze nyskich rolników

Hrabstwo Glatz (Ziemia Kłodzka) była schronieniem dla wielu ludzi z okręgu Nysy. Otrzymywali oni zakwaterowanie również u nas w Heinzendorf przy Trzebieszowicach. Najpierw przychodzili do sali w gospodzie i byli tutaj dzieleni na poszczególne rodziny. Moja mama przyszła z panią, jej szwagierką i trojgiem dzieci. Przekazała im kompletną sypialnię rodziców i dobrze się rozumiałyśmy.
Podziwiałyśmy dużo u Nysan. Ich konie i także pojazdy były większe niż u nas w górach. I nasi rolnicy byli szczęśliwi, ponieważ Nysanie ze swoimi silnymi wozami zaprzęgowymi pomagali przy uprawie pól. Jednak często spoglądali z zatroskaniem w kierunku gór za którymi w zasięgu ręki leżała Ziemia Nyska i mówili : "Musimy w końcu wrócić do domu na wiosenne uprawy. Wszystko się przedłuża!" . Nie zapomnę tego przez całe moje życie.
Renate Czapliński


Zmarła na otwartym polu

Martha Teicher, siostra mojego ojca, urodzona w 1875 r. w Lindewiese (dziś Lipowa) jako 28-latka wstąpiła w Nysie do zakonu "Szarych sióstr" (zgromadzenie sióstr Elżbietanek) i złożyła w 1916 r. wieczną profesję jako siostra M. Dominata . Przez dziesiątki lat była ona powołana przede wszystkim do pracy w domu zakonnym w Górnej Wsi (Oberneuland) jako opiekunka chorych i osób starszych.
Gdy zbliżył się front została przy niezdolnym do transportu podopiecznym. Po 21 marca 1945 r. wojska radzieckie wkroczyły do Nysy. Moja 70-letnia ciocia była święcie przekonana, że zwycięzcy nie będą jej dokuczać, bo jest już stara. A więc zdeklarowała się, że będzie pilnować złapanych przez siostry kóz na łące przy Górnej Wsi. Była sobota, 24 marca 1945 . Wpisy sióstr Elżbietanek w Nysie brzmią następująco: "Siostra M. Dominata zmarła na otwartym polu!". Jak osobiście poinformowały nas siostra przełożona M. Benedykta i i siostra M. Fides w Nysie 8 czerwca 2002 r. zmarła ona , ponieważ broniła się przed gwałtem ze strony wielu czerwonoarmistów. Miejsce jej pochówku jest nieznane. "W chaosie tamtejszych dni zwłoki były wszędzie szybko wciągane do lejów po bombach" - potwierdziła siostra Fides.
Helena Schubert, z domu Teicher


Jeśli zacznie Pani od początku kupi Pani ode mnie krowę

Jeszcze przed ucieczką naziści zabrali nam ostatniego konia z zagrody. Max, koń siwej maści! Zanim odprowadzili go do bramy podwórza mama szepnęła mu na ucho: "No Max, teraz nauczysz ich rozumu!". A więc ruszyliśmy pierwszego dnia ucieczki z naszymi trzema wołami górskimi. Na jednym z pojazdów wlekliśmy także wielką skrzynię, którą przywiozła nam do Neuland ciotka Trude z Berlina z powodu zagrożenia bombowego. Tylko nasz sąsiad Paul Plitzner ze swoją rodziną mimo iż miał zaprzęgnięte dwa konie nie opuścił nas i szedł wolno obok nas.
Przez pierwsze dni pozostaliśmy w Giersdorf w wielkim przedsiębiorstwie rolnym. Rolnik także służył we wojsku . Moja mama i żona rolnika rozumiały się dobrze. Gdy ruszyliśmy dalej powiedziała do mojej mamy: "Pani Brauner, gdy Pani wróci kupi Pani sobie u mnie krowę. Z nią możecie zacząć w Nysie od nowa!". Miła mieszkanka Giersdorf nie przeczuwała, że również wszystko straci.
Co szczególnie pozostało mi w pamięci: za każde wprowadzenie rolników sudetoniemieckich musieliśmy zapłacić 5 marek Rzeszy. Koniec wojny spędziliśmy w miejscowości sudetoniemieckiej nazywanej Schwarzwasser lub Rothwasser i wkrótce wróciliśmy do domu. Ledwo zjawiliśmy się na Lange Strasse 3 (ulicy Długiej 3) na naszym niezniszczonym dziedzińcu pojawili się grabieżcy. Pierwszą rzeczą którą zabrali była pełna skrzynia cioci Trude z Berlina.
Hildegard Schwarz, z domu Brauner


Byliśmy skąpani w pocie

Krewni z Kopic okręgu Grodków byli u nas już od lutego i gdy wydano rozkaz opuszczenia naszej miejscowości przeprowadziliśmy się wspólnie do Weisswasser. Wujek z Kopic ze swoimi dwoma końmi i moi rodzice jeździli jednak wciąż do domu do Ratnowic aby uprawiać nasze pola. Tak było również 7 maja 1945 r.. Tego dnia ja, moja kuzynka Maria i kuzyn Paul wpadliśmy na pomysł aby również pojechać do Ratnowic. Na rowery i ruszamy! Moja mama załamała ręce. ,,Czego wy tutaj szukacie? Jeszcze was nam tutaj brakowało!’’. Następnego ranka, 8 maja ,tata i wujek Josef bardzo wcześnie wyjechali furmanką. My ruszyliśmy trochę później rowerami i nagle było słychać tylko wybuchy! Wszędzie wysadzano w powietrze mosty nad Nysą i strumienie. Również ten nad tzw. "wodą gruntową", nad strumykiem górskim który musieliśmy przejść. Po dotarciu do Weisswasser wyszła nam naprzeciw kolumna Rosjan od strony Złotego Stoku a więc od zachodu. Zostaliśmy kompletnie zaskoczeni. Myśleliśmy, że Rosjanie są za nami! Na noc wraz z około 20 osobami ukryliśmy się na strychu na siano w dużym gospodarstwie. Był z nami również starszy mistrz rzeźnicki Pan Geisler, który cierpiał na astmę. Nagle właz do strychu się otwarł i na górę wszedł polski jeniec wojenny z gospodarstwa wraz z mnóstwem Rosjan. Niósł on latarnię ale celowo świecił nią w inną część strychu, nie w naszym kierunku. Byliśmy skąpani w pocie! Również przez Pana Geisler i jego astmę. Rosjanie szukali karmy dla koni i nie znaleźli nas.
W święto Wniebowstąpienia, 10 maja pojechaliśmy natychmiast do domu. Mosty zostały wysadzone, teraz ciężko było dotrzeć pojazdom do naszej miejscowości. W tle mieliśmy góry, Czechy. Naturalnie musiałam teraz dużo czasu przebywać w domu, ale nazwane fakty przyniosły ze sobą to, że w Ratnowicach rzadko widzieliśmy rosyjskich żołnierzy.
Wkrótce rozpoczęło się plądrowanie przez Polskę. Gdy pierwsi grabieżcy nadeszli mama przygotowywała akurat ciasto na chleb w naczyniu. Podczas przeszukiwania wrzucili do ciasta nasze całe pudełko z przyborami do szycia.
Margarete Schnalle, z domu Hilscher


Takie coś może się przydarzyć tylko tobie

Był 8 maja 1945! Miałem 15 lat. Burmistrz Schubert wysłał mnie i mojego kolegę Josefa Schneider rowerem do Gesess, aby przekazać tamtejszemu burmistrzowi, że w żadnym wypadku ma nie pozwalać na wysadzanie mostów. Jednak było już za późno! Dlaczego wysłał nas wtedy do domu przez Paczków już nie pamiętam. W każdym bądź razie dotarliśmy do miasta i na barbakanie pierwszego dużego skrzyżowania stała rosyjska ciężarówka, która do połowy była załadowana rowerami. Do tego było tam dwóch Rosjan, którzy odwrócili się do nas plecami. Schneider Josef szybko przejechał obok nich, ale coś zauważyli i strzelali za nim kałasznikowem. Mnie złapali. Natychmiast splądrowali mój rower, który poleciał do ciężarówki. Nastepnie miałem tym dwóm pokazać gdzie tutaj mieszkają naziści. Ale co ja miałem wiedzieć o nazistach w Paczkowie? Przy drugim domu wymknąłem się im i pobiegłem przez Grenztal i Heinzendorf do domu. Stali tu na ulicy nasi rolnicy i debatowali : "Ludzie, w Paczkowie są Rosjanie!", poinformowałem ich. W domu siedziała nasza rodzina przy obiedzie. Był przy tym również szwagier mojego ojca August Stoppok, który w Paczkowie prowadził sklep z towarami kolonialnymi. Opłakiwałem stratę roweru. Moja mama spojrzała na mnie i stwierdziła tylko: ,,Jochen, takie coś może się przydarzyć tylko tobie!’’. Wujek August odpowiedział: ,,Agnes, ciesz się jak musisz oddać tylko rower!’’
Joachim Faulhaber


Bicia serca

Pod znakiem zagrażającego nam niebezpieczeństwa pod koniec stycznia 1945 opuściliśmy naszą ukochaną Nysę. My, to znaczy moja mama Margarethe Fuhrmann, moja siostra Ursula Mikus ze swoimi dziećmi: Renate (4 lata) i z synem Rainerem (1 rok) i ja Carola Lommer z moim synem Carlem-Christianem (1,5 roku). W sposób ryzykowny dostaliśmy się do Rokitnitz do małego miasteczka niedaleko hrabstwa Gratz (hrabstwo kłodzkie) w sudetoniemieckich górach Orlickich. Mój mąż lekarz został zaangażowany jako szeregowy w niemieckich oddziałach obrony w Rückers (Szczytna) przy Bad Reinerz (Duszniki Zdrój). Gdy nadeszła wiadomość o zakończeniu wojny ukryliśmy się w stodole przyjaznego nam Czecha. Rosjanie i Czesi zajęli Rokitnitz. Ale czuliśmy się pewnie do czasu gdy z Pragi wrócił nastawiony czesko-nacjonalistycznie brat miłego Czecha i opowiedział nam o aktach zemsty na Niemcach. Uciekliśmy z powrotem do naszego mieszkania. Następnego dnia przyszli czescy oficerowie, którzy zażądali abyśmy się wyprowadzili i opuścili kraj. Odebrał nas miły Czech maszyną używaną na żniwach i zawiózł nas do granicy gdzie stało już wielu Niemców. Ruszyliśmy na pieszo w kierunku Ebersdorf, gdzie zostaliśmy ulokowani w szkole, w sali gimnastycznej, która była wyposażona w prawie 40 łóżek polowych. Schronienie znalazły tu prawie same kobiety. Ale było nie do wytrzymania. Każdej nocy przychodzili sowieci, świecili nam latarkami w twarze (bardzo jasno) i wyciągali kobiety i dzieci z łóżek po czym je gwałcili.
Tak szybko jak było to możliwe próbowałyśmy wyjść z tej otchłani co się nam udało. Naszym celem był Paczków, który udało nam się osiągnąć. I jeśli cuda się zdarzają: To tutaj się zdarzyły! Ani Ursel ani ja nie zostałyśmy zgwałcone, a w Paczkowie stanął przed nami mój mąż, któremu udała się ucieczka przed Rosjanami! On, moja mama i ja natychmiast wyruszyliśmy w drogę do Nysy. Jakże byliśmy szczęśliwi gdy już z daleka zobaczyliśmy niezniszczony dom na rogu ul. Moniuszki i Orkana. Ale kiedy podeszliśmy bliżej zobaczyliśmy w jednym z okien polską flagę (flagę polskiej kolei jak się później dowiedzieliśmy). Znaczyło to: ,"Skonfiskowane!". Jednakże stwierdziłyśmy, że dom był niezamieszkały. W odpowiedzi na nasze pytania powiedziano nam, że Polacy nie chcieli mieszkać w tym domu, ponieważ na pierwszym piętrze leżał trup. Starszy Pan mieszkał w przestronnym mieszkaniu wraz ze swoją gospodynią. W marcu odważył się opuścić Nysę i dostał zawału serca. W każdym bądź razie leżał jeszcze w łóżku. Pod przykryciem! Na szafce nocnej stał kawałek ciasta, również od marca. Dla mojego męża który był lekarzem jak również dla mnie nie było to przeszkodą aby nie móc wejść do domu. Tymczasem przybył Pan Dassler, zięć właściciela Pana Josefa Lukas, właściciel łaźni na zniszczonej teraz ulicy Pola. Zmarły leżał jeszcze w łóżku. Bliższych szczegółów nie chce opowiadać! Mój mąż i Pan Dassler pochowali go w uszykowanym na stadionie grobie. Mąż postawił na grobie jeszcze ładny krzyż. Ale jak wyglądało w naszym mieszkaniu? Pusta spiżarnia, wszystkie zapasy, słoiki z marmoladą, weka itd. stłuczone. Ich zawartość rozlała się po całym mieszkaniu. Łóżka rozcięte, pióra zrobiły resztę. Toaleta była całkowicie zapchana a fekalia rozrzucone po cały mieszkaniu. Brodziliśmy w śmieciach po łydki. Mimo podziurawionych pociskami szyb w oknach smród był nie do wytrzymania. Co robić? Nie było wody. Ale mój mąż odkrył pompę w pobliskim ogrodzie. Chwilowo byliśmy uratowani. Potem ruszył do niezniszczonej szkoły przy dzis. ul. Orkana do sali chemicznej . Dzięki chemikaliom mógł zdezynfekować nasze mieszkanie, aby nadawało się do zamieszkania. Naturalnie pomógł on też Panu Lukas i małżeństwu Dassler, aby mogli się wprowadzić do mieszkania zmarłego. Również te pomieszczenia zdezynfekowano a Pan Dassler wyłożył w całym mieszkaniu kwiaty czarnego bzu aby polepszyć jego zapach.
Carola Lommer, z domu Fuhrmann


Niemcy wynocha

Z koniem, wozem i sześcioma krowami wylądowaliśmy w Barzdorf koło Jauernig. Tak jak inni rolnicy z Wójcic (najczęściej były to żony rolników, bo ich mężowie byli w armii) moja mama wzbraniała się przed przeprowadzką przez przełęcz do Lądka Zdrój. Gdy żandarmeria wojskowa zwana "psami łańcuchowymi" zagroziła jej wkroczeniem do Barzdorf odpowiedziała: ,,Jeśli Rusek przyjdzie do Barzdorf to przyjdzie też do Lądka Zdrój!’’. Zakwaterowano nas u mistrza kowala Olbricha. Żyliśmy jak "pączki w maśle", ponieważ nasze krowy cieliły się a cielęta w tych niepewnych czasach były po krótkim czasie zabijane. Również nasi kwaterodawcy mieli z tego korzyści! Kiedy w Barzdorf pojawiało się coraz więcej uchodźców i kiedy również kościół był coraz pełniejszy często można było usłyszeć od miejscowych mieszkańców przed rozpoczęciem mszy: ,,Niemcy wynocha! Niemcy wynocha!’’. W Barzdorf znajdowała się duża gorzelnia. Kiedy nieuchronnie zbliżała się inwazja Rosjan byliśmy zajęci wylewaniem ogromnych zapasów alkoholu do szerokiego strumienia wiejskiego. Pięknie wystrojeni, w butach do kolan rolnicy z Barzdorf czekali z białą flagą na sowietów na jednym z mostów, który prowadził przez ten strumień! Wszyscy razem wrócili w skarpetach.
Elisabeth Quaschigroch, z domu Thiel


Jazda tylko środkiem ulicy!

Koniec wojny przeżyliśmy w Lądek Zdroju! Wkrótce potem ruszyliśmy w stronę domu. Nasz sąsiad, rolnik Franz Rinke był w Niemieckich Oddziałach Obrony Terytorialnej III Rzeszy. Jego syn Alfons służył w armii. Państwo Rinke mieli duże silne konie! Pani Rinke , która już wtedy posiadała prawo jazdy oczywiście bała się kierować ciężko załadowanym pojazdem ucieczkowym. A więc poprosiła mojego ojca i mogliśmy przyczepić nasz pojazd do ich pojazdu. Podczas podróży do domu z hrabstwa Glatz (hrabstwo kłodzkie) wciąż zwracano nam uwagę aby jechać tylko środkiem ulicy. Pobocza były całkowicie zaminowane! Kiedy jechaliśmy przez Trzeboszowice widzieliśmy jak grabieżcy obrabowują duże gospodarstwo rolne. Zwrócili również uwagę na nas i z całkowicie zapełnionym wozem ściągnęli nas poza miejscowość.
Ale: woźnica przy próbie zablokowania nam drogi skierował pojazd na prawe pobocze i wszyscy razem zostali wysadzeni w powietrze! Hanke Ursel, pielęgniarka z wykształcenia z naszej miejscowości pomagała jeszcze rannym przy pierwszej pomocy.
Johanna Kuczowicz, z domu Dittmann


Komendancie, pomocy!

Koniec wojny spędziliśmy w górskim gospodarstwie rolnym w Hannsdorf w okręgu Mährisch Schönberg w kraju Sudetów. Jeszcze w maju wyruszyliśmy w drogę powrotną do Nysy. Szliśmy na pieszo do Burgrabic i znaleźliśmy dobry nocleg u miłej rodziny. 29 czerwca (Piotra i Pawła) dostaliśmy ostrzeżenie, że mieszkańcy wsi mają zostać wygnani. Potajemnie opuściliśmy wieś idąc przez drogi polne. Gdy około południa dotarliśmy do mieszkania moich dziadków w Nysie przy Neustädter Strasse 24 (ul. Prudnicka 24) pakowali oni na powóz kilka całych mebli. Mieliśmy udać się do Niederneuland (Dolna Wieś). Moglismy zamieszakć u kuzynki mojego dziadka w domu dla starych rolników. Tutaj rozpoczęło się dręczenie przez Rosjan. W Mittelneuland (Średnia Wieś) stacjonowali Rosjanie a gdy wieczorami zaczynały się ryki, wiedzieliśmy co nas czeka. Plądrowali i gwałcili kobiety. Moja mama tygodniami spędzała noce na zewnątrz. Razem z sąsiadami staliśmy w oknach na górze i głośno stukaliśmy pokrywkami od garnków wołając: ,,Komendancie ,pomocy!’’ Po okropnościach pierwszych tygodni zrobiło się trochę spokojniej. Jeden z Rosjan przyszedł do naszego ogrodu i kupił sobie cebule. Wziął moją siostrę na kolana i rozmawiał złamanym językiem z moimi dziadkami. Jednak był to raczej wyjątek.
Ursula Nipper


To wszystko zawdzięczacie waszym SS

Gdy Burgrabice zostały ewakuowane w marcu 1945 oznaczało to, że mamy opuścić wieś tylko na 2 tygodnie. Mama (wtedy 57 lat) nie mogła się na to zdecydować zwłaszcza, że mieliśmy jeszcze w naszym mieszkaniu rodzinę piekarską z ciężko wywalczonej Białej Nyskiej i czuła się odpowiedzialna. Poza tym powiedziała "Nic nikomu nie zrobiłam. Dlaczego ktoś miałby mi coś zrobić?" A więc przed południem wyszliśmy mój tata, moja siostra z dzieckiem, moi dwaj bracia i ja i dotarliśmy do Sandhübel koło Freiwaldau w Kraju Sudetów. Już przed południem było całkowicie jasne, że w żadnym wypadku nie chcieliśmy zostawić mamy samej. Wróciłam z powrotem rowerem, aby ją sprowadzić do Burgrabic. Jeszcze jedną noc spałam w domu. Następnego dnia jadłam śniadanie (miałam wtedy 21 lat) razem z moją mamą. Naprawdę nie spieszyło nam się! Potem poszłyśmy na mszę św., która od dłuższego czasu była odprawiana przez księdza z Białej Nyskiej, który pierwotnie chciał odczekać koniec wojny jako ,,uchodźca’’ w Burgrabicach. Dopiero wtedy opuściłyśmy naszą rodzinną miejscowość. Ale we Freiwaldau nie zastaliśmy już nikogo. Wszyscy uchodźcy zostali przetransportowani dalej. Nasza rodzina została rozdzielona!
Koniec wojny ja i moja mama spędziłyśmy w Pradze gdzie wtedy wielu Nysanin było w drodze powrotnej do domu. Zostałyśmy umieszczone w stadionie w czeskiej stolicy. Tam również zaczęło się wielkie plądrowanie. My młode kobiety musiałyśmy codziennie maszerować do miasta w kolumnach i tam czyścić piwnice. Naturalnie Czesi nie obchodzili się z nami delikatnie. Gdy pytaliśmy się ich dlaczego są w stosunku do nas tak brutalni (nic przecież nikomu nie zrobiłyśmy) odpowiedzieli: "To wszystko zawdzięczacie waszym SS!". Może niektórzy Nysanie przypominają sobie, że później gnano nas na pieszo od wsi do wsi aż do Pilzna. Raz przez noc byliśmy zamykani w ogrodzeniu dla kur, raz w salach gimnastycznych. Kolejarze, starsi i młodzi ludzie, matki z dziećmi, pielęgniarki, byli tam wszyscy. Obuwia też już prawie nie mieliśmy i wielu w długich kolumnach szło boso. Było tak gorąco, że topiła się nawierzchnia drogi i mieliśmy poparzone stopy. U mnie wywołało to prawie zakażenie krwi. W Pilźnie zostaliśmy umieszczeni w magazynie firmy samochodowej Skoda. Stamtąd zostaliśmy przeniesieni do byłego obozu koncentracyjnego w pobliżu miasteczka Rokitzan w Czechach Zachodnich. Był to obóz z baraków! W końcu wyciągnęli nas stamtąd Amerykanie! Zawieźli nas odkrytymi ciężarówkami przez granicę bawarską do Fürth koło Norymbergii. Tam znów do obozu, ale w końcu znowu w Niemczech! "Obóz społeczności pastwiskowej" - tak nazywała go miejscowa ludność. Powstał on w czasie wieców nazistowskiej partii NSDAP w Norymberdze. Później umieszczano tam jeńców wojennych, potem owce. A następnie nas! Rankami nadjeżdżały ciężarówki, które transportowały nas do pojedynczych wsi. Ale tam nas nie chciano. "Niech wracają tam skąd przyszli" - wyzywali i grozili miejscowi. Tak więc ciężarówki wciąż wieczorami zawoziły nas z powrotem do obozu.
Anna Melcher


Babcia nie była w stanie wymówić słowa

Kilka wozów zaprzęgano jeszcze tylko kilkoma końmi, których Rosjanie nie wzięli ze sobą . Wszyscy musieliśmy przejść drogę do domu na pieszo - zarówno małe dzieci jak i starsi, których ładowano na wozy… . Wieczorami zatrzymywaliśmy się w rzekomo spokojnych miejscowościach, w lesie albo na drogach polnych i nocowaliśmy w przydrożnych rowach lub na łąkach. Po mojej babci i niani było wyraźnie widać , że w tych wszystkich okolicznościach ogromnie cierpiały nie tylko duchowo ale również fizycznie. Stały się małomówne i skryte. Jak się wkrótce okazało obydwie zachorowały na czerwonkę. Do tego niania skarżyła się na pogorszenie swojej astmy i prawie nie mogła oddychać… . Wcześnie rano byliśmy mokrzy od rosy, przemarznięci i sztywni.
W drodze do naszej ojczyzny znów jechaliśmy przez hrabstwo Glatz (Ziemię Kłodzką), potem przez Paczków i Otmuchów. Za Otmuchowem gdzie przebiegała ostatnia linia frontu widać było podziurawione pociskami domy, zniszczone wieże kościelne, spalone czołgi i uszkodzone przez wgniecenia działa. Najpierw poszliśmy do Bykowic. Miejscowość ta była całkowicie opustoszała i niezamieszkała. Puste zagrody robiły upiorne wrażenie. Nie było widać nawet psów ani kotów. Gdy przypatrzeliśmy się naszemu podwórzu w Bykowicach odebrało nam mowę . Przed domem leżały rozbite meble, pomieszczenia mieszkalne były pełne śmieci, odpadów i brudu. Moja babcia nie była w stanie wypowiedzieć słowa. Nalegała jednak, aby Pani Langsch, żona inspektora gospodarczego przygotowała jej w jednym ze swoich pokoi nocleg, aby znów mogła nocować w swoim domu.
Moja mama, opiekunka i my dzieci wróciliśmy do Regulic gdzie odnaleźliśmy mieszkańców miasteczka, którzy wrócili już kilka dni przed nami. Sytuacja wokół i w naszym dworku była porównywalna do tej z Bykowic… .Nasza opiekunka była zbyt słaba aby wejść po schodach do pokoju. Apatycznie wlokła się do pokoju dziennego na parterze gdzie na krześle spędziła czas do swojej śmierci, ponieważ ze względu na duszności nie mogła i nie chciała się już położyć…
Już po dwóch dniach Pani Langsch przyszła na pieszo do Regulic aby poinformować nas o śmierci naszej babci. Przy pogrzebie wszystko musiało się odbyć bardzo szybko. Ponieważ krypta rodziny Allnoch znajdowała się się w pobliżu wieży kościelnej w Pakosławicach i górna część wieży groziła zawaleniem w każdej chwili z powodu ostrzału artyleryjskiego.
Wkrótce potem był koniec z naszą opiekunką Ottilie. Ta śmierc okropnie nas zabolała. Ledwo drugi przypadek śmierci był za nami zachorował mój brat bliźniak Gisbert.
Dietrich Allnoch


Gdybym wiedziała to czego nie wiem

Po zakończeniu wojny oczywiście wróciliśmy z Kraju Sudetów do Siestrzechowic. Nasze gospodarstwo stało i mieliśmy nadzieję na nowy, dobry początek. Tylko mój ojciec był coraz bardziej zamyślony i kilka razy powiedział do mnie : "Gdybym tylko wiedział to czego nie wiem!". Domyślił się, że część rolników zostanie wywieziona. I tak też się stało! Już w czerwcu go odebrali. Miał wtedy 56 lat. Nigdy więcej już go nie widzieliśmy. Zmarł w obozie pracy w Rosji.
Irmgard Traeger, z domu Neuber


Upośledzone dziecko mogły uratować siostry

Siostry zakonne z Otmuchowie, Boromeuszki, które prowadziły szpital św. Józefa oraz należące do niego dom starców, przedszkole i instytucję dla niepełnosprawnych koniec wojny przeżyły w górach i po wkroczeniu Rosjan przeżyły okropieństwa podczas polowania na kobiety. Wróciwszy do Otmuchowa zastały szpital jako ruinę. Ale tzw. "Dom Rochusa" stał! W nim przedtem opiekowano się ludźmi upośledzonymi umysłowo. Tam siostry do kwietnia 1945 r. mogły uchronić 26 niepełnosprawnych mężczyzn przed manią eutanazji ze strony nazistów argumentując, że pilnie potrzebują niepełnosprawnych do wykonywania prac na gospodarstwie rolnym należącym do szpitala. Jednakże w kwietniu odpowiedzialny komendant bojowy zażądał ewakuacji 26 mężczyzn. Zgodnie ze znaczeniem NSDAP uważani byli oni za "niegodnych ewakuacji". Okręgowy lekarz z Grodkowa próbował zabić niektórych z nich za pomocą zastrzyków z trucizny co jednak się nie udało. Na skutek tego zastępca kierownika okręgu zastrzelił wszystkich 26 mężczyzn w ich łożkach oraz w piwnicy domu. Odkąd siostry powróciły do Otmuchowa zdołały podczas okresu nazistów, ucieczki i końca wojny uratować tylko jedno niepełnosprawne dziecko. To był chłopiec!
Barbara Smietana, z domu Wilschek



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group