Forum Historii Nysy Strona Główna Forum Historii Nysy
Serwis społecznościowy poświęcony historii miasta Nysa

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat «» Następny temat
"Nysa była o krok od zagłady"
Autor Wiadomość
ralf 
Administrator


Dołączył: 07 Lis 2017
Posty: 3085
Skąd: Kraków
Wysłany: 2021-05-25, 15:53   "Nysa była o krok od zagłady"

Zamieszczam artykuł, który w wersji pierwotnej ukazał się w listopadzie 1997 roku na łamach Nowej Trybuny Opolskiej:


"W nocy z 8 na 9 lipca 1997 roku na Nysę z pobliskiego jeziora retencyjnego wylewało się w ciągu sekundy 1500 ton spienionej wody. Powstała fala zalała prawobrzeżną część miasta. Naruszyła również konstrukcję zapory na zbiorniku. Na tyle poważnie, że realne stało się jej przerwanie. Niewiele brakowało do tragedii, która pochłonęłaby 35 tysięcy ofiar.

Dziś, po 12 latach od tego kataklizmu szukalibyśmy śladów Nysy w okolicy wsi Konradowa. Tam bowiem fale zaniosłyby zburzone domy, kościoły i ciała tysięcy mieszkańców.
W 1997 roku zastępcą dyrektora do spraw eksploatacji Okręgowej Dyrekcji Gospodarki Wodnej we Wrocławiu był Ryszard Kosierb, uznawany za najlepszego specjalistę do spraw zbiorników wodnych w Polsce. Twierdził on, że tragedia mogłaby być nawet jeszcze większa.
- Awaria zbiornika nyskiego pociągnęłaby za sobą pobliskie Jezioro Otmuchowskie - opowiadał. - Wtedy woda uderzyłaby z ogromną siłą również na miejscowości położone poniżej Nysy. Wodny taran mógłby zagrozić nawet Wrocławiowi, a o liczbie ofiar nie chcę nawet myśleć.

Gierkowska inwestycja
Jezioro Nyskie budowane było w latach siedemdziesiątych przez Węgrów. Nysianie do dziś wspominają, że budowniczy stanowczo twierdzili, że jego konstrukcja jest wadliwa i zbyt słaba, by przetrzymać dużą powódź.
- Jest w tym dużo racji - przyznawał dyrektor Kosierb. - To był czas wielkich socjalistycznych budów i wielkich oszczędności. Jezioro Nyskie nie ma kanału ulgi oraz bardzo ważnych i przydatnych podczas wielkiej wody upustów dennych. W czasie lipcowej powodzi okazało się, że wały miejscami przesiąkały, a urządzenia spustowe, obliczone na wydatek dwóch tysięcy metrów sześciennych wody, przy wypływie tysiąca czterystu metrów sześciennych były już uszkodzone.
Metr sześcienny wody waży tonę. Masy wypływającej z zapory wody kotłowały się za nią, napierając na betonową konstrukcję brzegu i dna.

Wały jak gąbka
- W nocy z 8 na 9 lipca byłem na tamie z kimś z wrocławskiego ODGW - relacjonował tuż po powdzi tysiąclecia zastępca Rejonowego Komitetu Przeciwpowodziowego w Nysie, Marek Ruda. - Obawiałem się, że woda może wypłukać płytę denną za tamą, co groziło jej przewróceniem. Staliśmy na moście nad zaporą, który cały trząsł się i wibrował. Bałwany wody kruszyły obetonowane "kierownice", czyli wały kierujące wypływającą wodę do koryta Nysy Kłodzkiej. Człowiek z ODGW uświadomił mi, że to właśnie jest największe zagrożenie.
Woda szybko poradziła sobie z kierownicami i zaczęła nadgryzać główne wały zbiornika. Konstrukcja tych budowli różni się trochę od wałów rzecznych. Przez środek nasypu biegnie ekran z nieprzepuszczalnego materiału powodujący, że ziemia od strony jeziora nasiąknięta jest co prawda wodą, ale ta od zewnątrz pozostaje sucha, utrzymując napierające masy wody. Ekrany spełniły swoje zadanie, ale woda podmywająca suchą część wałów od strony miasta, w każdej chwili mogła doprowadzić do ich przewrócenia. Wtedy tama zostałaby wyłamana i doszłoby do kataklizmu.
- Nie było na co czekać - wspomina Marek Ruda. - Liczyła się każda minuta, więc zarządziliśmy akcję zasypywania ubytków, do której natychmiast przystąpiło wojsko. Kamieniołom w Dębowcu zgłosił pierwszy gotowość dostarczenia kamienia, ale zdecydowaliśmy się na betonowe bloczki z bliższych Goświnowic, zaoferowane przez dyrektora "Opexu", Stanisława Kasprzyka.

Dyrektor wyciągnięty z łóżka
Burmistrz Nysy Mieczysław Warzocha nie ukrywał, że był w pełni świadomy zaistaniałego zagrożenia.
- Wiedziałem o uszkodzeniach tamy, której elementy wypłukiwała woda. Wiedziałem też, że pozostając w czasie powodzi w gmachu Urzędu Miasta i Gminy, ryzykuję życiem - opowiadał. - Gdyby fala uderzeniowa przewróciła zaporę, ten budynek zostałby zmieciony z powierzchni ziemi razem z setkami innych.
Według danych Obrony Cywilnej, w ciągu 72 godzin woda zamieniłaby 70 proc. miasta w wielki lej. Dalej powstałyby tylko ogromne rozlewiska.
- Kiedy w nocy z 8 na 9 lipca dowiedzieliśmy się o zagrożeniu zapory, wyciągnęliśmy z łóżka dyrektora Nyskiego Przedsiębiorstwa Budowlanego "Opex", a także szefa "Transbudu" - relacjonował ówczesny burmistrz Nysy. - Od 2.00 do 8.00 rano kamazy zwoziły betonowe bloki z goświnowickiej Fabryki Domów, którymi zatykaliśmy dziury w zaporze. Sterowaliśmy ruchem kołowym, żeby nie zakorkować drogi dojazdowej. Zmienialiśmy też żołnierzy, którzy mdleli z wyczerpania. Dopiero rano, kiedy udało się przerwać proces wypłukiwania przez wodę elementów zapory, mieliśmy pewność, że miastu nie grozi zagłada.

Przespali dwie doby
Rejonowy Komitet Przeciwpowodziowy ogłosił alarm powodziowy 6 lipca o godzinie 20.00. Wówczas zalane były już Czechy i Kłodzko. Okręgowa Dyrekcja Gospodarki Wodnej we Wrocławiu tymczasem dokonała pomiarów dopływu wody do zbiorników otmuchowskiego i nyskiego dopiero następnego dnia o 7.00 rano, pozostawiając jednak zrzuty wody do Nysy Kłodzkiej bez żadnych zmian. O godzinie 13.00 tego dnia do Jeziora Otmuchowskiego wpływało 350 m sześć. wody na sekundę, a wypływało z niego zaledwie 20 m sześć/sek. Taki był odpływ z tego zbiornika aż do godz. 8.00 rano 8 lipca, podczas gdy dopływ wzrósł w tym czasie aż do 1.285 m sześć. wody na sekundę. W tabeli zawierającej dane z powodzi w rubryce odpływów pomiędzy godziną 1.00 a 8.00 8 lipca widnieje biała plama, sugerująca, że w tym czasie w ogóle nie było żadnych zrzutów wody.
Do położonego poniżej zbiornika nyskiego 7 lipca o godz. 10.00 wpływało blisko 500 m sześć. wody na sekundę, a wypływało z niego do rzeki zaledwie 35 m sześciennych na sekundę. Dopiero o godz. 13.00 zaczęto zwiększać zrzuty co godzinę o 50 metrów.
Zrzut powodziowy z Jeziora Nyskiego wynosi 450 m sześciennych wody na sekundę. Kiedy został on przekroczony już o 100 m sześciennych, 8 lipca o 8.00 rano, nikt nie zawiadomił mieszkańców o grożącym im niebezpieczeństwie. Przeciwnie, komitety przeciwpowodziwe uspakajały nysan, nie chcąc wywoływać w mieście paniki.
- Nie było potrzeby alarmowania - twierdził burmistrz Nysy. - Wiedzieliśmy, że przy takim wypływie wody kataklizm miastu nie grozi, choć ucierpią na tym na pewno gmina Łambinowice i Lewin Brzeski. Nawet kiedy wylewało się 900 metrów na sekundę mieliśmy w Nysie tylko podtopienia, związane z wybijaniem kanalizacji. Nasze miasto zagrożone jest przede wszystkim uderzeniem fali i przewróceniem leżącej powyżej niego zapory. Może to paradoks, ale im więcej wody wylewa się bokami, tym bardziej jesteśmy tu bezpieczni.
Zdaniem Mieczysława Warzochy, w momencie realnego zagrożenia zagładą Nysy, na ewakuację ludności było już za późno.
- Nie wiem, kto zabawił się życiem 35 tysięcy ludzi - zastanawiał się już po powodzi burmistrz, dodając, że nikt nie miał prawa tego zrobić, a to, co się stało 8 lipca było po prostu skandalem. - O powodzi w Czechach i Klodzku dowiedziłem się z radia i prasy. Na przeprowadzenie docelowej akcji ratowniczej było już za późno. Nie jest bowiem żadną sztuką wyrzucić z mieszkań na ulicę kilkadziesiąt tysięcy osób. Trzeba im przecież zabezpieczyć noclegi i wyżywienie, a na to potrzeba tygodnia. Mieszkańcy zresztą nie zdawali sobie zupełnie sprawy z zagrożenia. Wielu z nich lazło w wodę jak żaby. A w Wyszkowie Śląskim, gdzie podstawiliśmy specjalne autobusy do ewakuacji ludności, nikt do ich nie chciał wsiść.
Działalność tak gminnego, jak i rejonowego komitetu przeciwpowodziowego sprowadziła się więc tylko do pomocy doraźnej. Ich członkowie twierdzili zgodnie, że winę za zalanie Nysy i położonych po niżej jej miast ponosili pracownicy Okręgowej Dyrekcji Gospodarki Wodnej, którzy po prostu przespali dwie krytyczne doby, a potem zupełnie ogłupieli, nie wiedząc, co mają robić.
- W czasie powodzi zbiornik otmuchowski zwyczajnie przestał istnieć, bo woda przelewała się przez niego bez żadnej kontroli - denerwował się Mieczysław Warzocha. - Zwiększenie jej przepływu mogło doprowadzić do awarii, a wtedy przez Nysę przewaliłyby się gwałtownie miliony ton wody.

Winni są inni
Ówczesny zastępca dyrektora do spraw technicznych we wrocławskim ODGW (dzisiaj dyrektor RZGW Wrocław) Stefan Bartosiewicz miał z kolei pretensję do burmistrza Warzochy.
- To on opóźniał zrzuty ze zbiornika, wykłócając się o nie z wojewodą opolskim - twierdził. - Procedura jest taka, że my decydujemy o ilości wypływającej wody, ale musimy mieć akceptację Wojewódzkiego Komitetu Przeciwpowodziowego. Ten zaś zasięgał opinii komitetu gminnego. Czas natomiast uciekał. Dopiero gdy dyrektor Kosierb w bezpośredniej telefonicznej rozmowie przedstawił panu Zembaczyńskiemu groźbę sytuacji, ten rozsądny i pragmatyczny człowiek zezwolił na zwiększenie zrzutu. Minęły jednak cztery godziny i zamiast proponowanych przez nas 900 metrów sześciennych, musieliśmy wypuścić 1100. Miasto zostało zalane.
Burmistrz Warzocha odpierał, że z wojewodą się nie wykłócał, a jedynie chciał rzeczowej informacji, której znikąd nie mógł uzyskać.
- Kłóciłem się za to podczas drugiej fali, ale nie z Zembaczyńskim, tylko z wrocławskim ODGW i tamtejszym wojewodą żadając zwiększenia wypływu wody z jeziora - opowiada - Nic to nie dało, bo i tak nie brali pod uwagę mojego zdania.
Zdaniem dyrektora Bartosiewicza, winny był również Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej.
- Nie możemy podejmować decyzji na podstawie danych opadowych, lecz musimy mieć prognozę dopływu fal z całej zlewni zbiornika - wyjaśniał Bartosiewicz. - Jeśli nawet wiemy, że w okolicach Kłodzka pada i miasto zostało zalane, to gdzie indziej może być sucho. Tymczasem IMGW, mimo że płacimy mu co roku ogromne pieniądze, dostarczył nam swoją prognozę dopiero 8 lipca o godzinie 14.00. Datę i godzinę osobiście wpisałem długopisem, bo oni jej nie umieścili. Dyrektor Kosierb do dziś mi za to dziękuje, bo gdybym wtedy to przeoczył, to teraz nikt by nam nie uwierzył i zarówno NIK, jak i prokuratura uznałaby naszą winę. Zresztą prognoza i tak była błędna, bo zapowiadała dopływ 1800 metrów sześciennych na sekundę, a płynęło 2600 metrów. Zarzuty o to, że wcześniej mogliśmy opróżnić jezioro są bezzasadne, bowiem zgodnie z rozporządzeniem ministra ochrony środowiska zasobów naturalnych i leśnych, zrzut wody nie może przekraczać dopływu. Gdybyśmy do tego doprowadzili, odpowiadalibyśmy za spowodowanie wstępnej fali powodziowej.
Według dyrektora Kosierba, prócz uratowania zbiornika priorytetem ODGW było również nie dopuszczenie do nałożenia się fal powodziowych na Nysie Kłodzkiej i Odrze. Udało się to, a jeziora Nyskie i Otmuchowskie spełniły też swoje zadanie przy spłaszczaniu fali powodziowej. Gdyby nie one, przez miasto przetoczyłoby się 2600 ton wody na sekundę.
- Mogę odpowiadać za zniszczenie miasta, ale nie za ludobójstwo - komentował Ryszard Kosierb tamtą sytację.

Awarie i bohaterowie
Być może Nysa ocalała nie tylko na skutek akcji ratowniczej na tamie, ale na skutek... jej awarii. Jeden z czterech elementów spustowych był bowiem w trakcie remontu. Inaczej zamiast 1500 ton wody na sekundę na miasto popłynęłoby 2100 ton. Kto wie, czy w takim wypadku woda nie okazałaby się szybsza od wożących betonowe bloczki kamazów.
- To mógłby rozstrzygnąć tylko projektant zapory, a on już nie żyje - zastanawiał się dyrektor Bartosiewicz. - Również jego trzeba spytać dlaczego kierownice okazały się za słabe.
Nysanie po powodzi plotkowali, że ich miasto zostało zalane na skutek weekendu i "Lata Kwiatów" w Otmuchowie, bowiem obsługa tamy zamiast interesować się pracą, świętowała.
- To bzdura - denerwował się Stefan Bartosiewicz. - Wszelkie decyzje podejmujemy we Wrocławiu, a kierownicy zbiorników mają je tylko wykonywać. Byłem wtedy w Nysie i widziałem co się dzieje. Gdy na Jagielońskiej topiły się amfibie, osobiście poleciłem zmniejszyć zrzuty do 1100 metrów, choć mógł to robić tylko Kosierb. Na szczęście zaakceptował moją decyzję. A kierownik zbiornika nyskiego Włodzimierz Gąsiorek to prawdziwy bohater. Nie bacząc na swoje życie, w czasie nocnej akcji na tamie wskoczył do rwącej wody, by w wymywanych wałach rozciągać włókninę, bo betonowe bloczki nie chciały się trzymać. Nawet żołnierze bali się tam podejść, a on pracował po pas w kotłującej się wodzie. Gdyby zrobił jeden nierozważny krok lub się pośliznął, 1500 ton wody zmiażdżyłoby go w ciągu sekundy".
_________________
Zapraszam do: Muzeum w Nysie // Neisser Kultur- und Heimatbund e.V.
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

phpBB by przemo  
Strona wygenerowana w 0,075 sekundy. Zapytań do SQL: 9