Forum Historii Nysy Strona Główna Forum Historii Nysy
Serwis społecznościowy poświęcony historii miasta Nysa

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat «» Następny temat
"Ostatnie dni Nysy" (12-17 marca 1945 r.)
Autor Wiadomość
ralf 
Administrator


Dołączył: 07 Lis 2017
Posty: 3111
Skąd: Kraków
Wysłany: 2024-08-10, 13:51   "Ostatnie dni Nysy" (12-17 marca 1945 r.)

Zamieszczam artykuł, który ukazał się w czasopiśmie „Neisser Heimatblatt” w 1955 r. i nosi tytuł „Die letzten Tage von Neisse” (tłum. „Ostatnie dni Nysy”). Jego autorem jest Richard Leichter – naoczny świadek opisywanych w artykule wydarzeń, które rozgrywały się w Nysie ok. połowy marca 1945 r. Richard Leichter miał wtedy ~61 lat i mieszkał przy dzis. ul. Sucharskiego (Goldamerstrasse 11 ). Przed wojną pracował jako nadinspektor podatkowy w urzędzie finansowym w Nysie, ponadto był prezesem Śląskiego Towarzystwa Gór Sudeckich (Schlesische Sudetengebirgsverein). Zmarł dnia 12 marca 1956 r. w Hanowerze w wieku ~72 lat.


TREŚĆ ARTYKUŁU:

Poniższe linijki mają na celu upamiętnienie smutnych wydarzeń rozegranych w marcu 1945 roku, które przypieczętowały okrutny los naszego rodzinnego miasta Nysy i jego mieszkańców. Tamte dni od dnia dzisiejszego dzieli 10 lat. Linijki te nie mogą jednak dać pełnego obrazu ówczesnej sytuacji i wszystkich wydarzeń, ponieważ odzwierciedlają jedynie spostrzeżenia jednej osoby.

Najpierw kilka ogólnych uwag na temat ówczesnej sytuacji militarnej. Dnia 20 stycznia 1945 r. Rosjanie przekroczyli granicę Rzeszy na wschód od Wrocławia i dotarli do Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego. Niedługo później byli już pod Brzegiem (Brieg) i Ścinawą (Steinau) nad Odrą. W dniu 25 stycznia padło Opole (Oppeln), a 26 stycznia zajęto Gliwice (Gleiwitz) i Zabrze (Hindenburg). Główne walki toczyły się później głównie na Dolnym Śląsku i wokół Wrocławia, który został zdobyty w lutym, oraz wzdłuż dawnej granicy śląsko-austriackiej w kierunku Raciborza (Ratibor). Na początku marca front przebiegał od Raciborza do wysokości Opola, wzdłuż zachodniego brzegu rzeki Odry, a stamtąd biegł przez Strzelin (Strehlen), Strzegom (Striegau) i Lubań (Lauban) do rzeki Nysy Łużyckiej koło Zgorzelca (Görlitz). Miasto Nysa leżało zatem w płytkim wybrzuszeniu linii frontu. Było więc tylko kwestią krótkiego czasu, zanim wybrzuszenie zostanie zniwelowane i z całą pewnością można było przewidzieć kierunek uderzenia wroga na Nysę. Zbliżały się ostatnie dni dla ludności Nysy i samego miasta.

Dowództwo Okręgowe NSDAP, które wcześniej mieściło się w Katowicach, od tygodni było już w Nysie. Ale nagle zniknęło i to w ciągu jednej nocy, jakby zdmuchnięte przez wiatr. Rozległa flota pojazdów na dziedzińcu dawnych koszar artylerii pieszej wybyła, a wraz z nią pilnie strzeżona cysterna z benzyną. Gniazdo dowództwa, czyli budynek urzędowy, który służył jako kwatera sztabu generalnego, zrobił się pusty, niespodziewanie cichy i pozbawiony wszelkiego ruchu. Było to około dnia 12 marca. Wydarzenie to dało nam do myślenia. O ile wcześniej tu i ówdzie tliła się nadzieja, że wojna może jednak ominąć Nysę, teraz wszyscy zaczęli się obawiać.

Od tygodni pracowaliśmy pod tym samym dachem co Dowództwo Okręgowe i mogliśmy śledzić, jak – metaforycznie rzecz ujmując – spada lub podnosi się wskazówka „barometru wojennego”. Nasze dotychczasowe obawy okazały się być uzasadnione, teraz się to tylko potwierdziło. W środę, 14 marca, w godzinach porannych miałem okazję zapytać naczelnika grupy lokalnej (nyskiej) o stan sytuacji. Nieco nieśmiałe informacje, które otrzymałem, potwierdziły długo utrzymywane obawy: „Sprawy nie mają się dobrze” – powiedział z niepokojem naczelnik. Należy również zauważyć, że tego dnia na Nysę spadła rosyjska bomba, która eksplodowała przy ul. Kraszewskiego (Bischof-Lorenz-Strasse). Jej ofiarą było jedno dziecko. Z kolei wieczorem nad miastem przeleciały rosyjskie samoloty i ostrzelały ulice amunicją smugową.

W tych dniach Rosjanie stali w okolicach Grodkowa (Grottkau), na północ od Kopic (Koppitz). Niedługo wcześniej otrzymaliśmy rozkaz kopania tam okopów, a podczas marszu mieliśmy okazję przyjrzeć się polu bitwy pancernej w pobliżu Skoroszyc (Friedewalde). W tym miejscu Rosjanie walczyli z wyraźną przewagą, co prawdopodobnie było przyczyną ówczesnego impasu w walkach.

Czwartek, 15 marca 1945 roku. Do prac ziemnych na lotnisku pod Radzikowicami (Stephansdorf) wezwano kilkuset ludzi. Dzielnica prudnicka w Nysie zebrała się na rogu ul. Prudnickiej (Neustädter) i ul. Moniuszki (Scheinerstrasse) o godzinie 5:00 rano. Na stacji kolejowej spotkaliśmy inne grupy, które transportowano do Radzikowic specjalnym pociągiem z Głuchołaz (Ziegenhals) w tym samym celu. Na miejscu wszyscy zostali podzieleni na 40-osobowe ekipy, z których każda musiała kopać ziemne zabezpieczenia dla samolotów. Nie zdawaliśmy sobie jeszcze wtedy sprawy, jaką znikomą wartość mogą mieć te umocnienia. Dziś, biorąc pod uwagę wydarzenia, które już wtedy się zbliżały, zaangażowanie setek ludzi w to daremne i bezcelowe przedsięwzięcie, należy uznać za szaleństwo.

W czwartek na lotnisku panował jeszcze spory ruch powietrzny. Eskadry lotnicze nieustannie przylatywały i odlatywały. Mówiono, że stacjonowali tam najsłynniejsi piloci myśliwców, mówiono też o sukcesach bojowych. Nie zapobiegło to jednak ostrzałowi naszych miejsc pracy przez rosyjskie samoloty. Kilka bomb spadło w odległości około 50 metrów od nas. Musieliśmy się wielokrotnie ukrywać przed nalotem. Tak więc nie zaszliśmy zbyt daleko z naszą pracą. Były też inne powody. Rosyjskie samoloty przedarły się do miasta Nysy i zrzuciły tam swój nieszczęsny ładunek. Wyraźnie widzieliśmy tego efekty – było dużo dymu. Dla naszego rodzinnego miasta podejrzewaliśmy najgorsze. Zbliżającą się „burzę” było już wyraźnie widać. Po południu, dnia 15 marca ruch samolotów nieco się uspokoił, w samej Nysie również. Wypuszczono nas o 16:00 i kazano ponownie wsiąść do pociągu specjalnego. Ale niepokój o los naszych krewnych sprawił, że pospieszyliśmy prosto do domu. Już we Friedrichstadt (Radoszyn) zdaliśmy sobie sprawę ze skutków bombardowań wroga. Bomby spadły w pobliżu mostu pionierów (dzis. most Kościuszki) na Nysie Kłodzkiej, w pobliżu Wielkiego Młyna oraz na dziedzińcu zabudowań Maicher’a (mowa o budynkach stojących po północnej stronie skrzyżowania ulic: Krzywoustego - Armii Krajowej, obecny adres – ul. Krzywoustego 28), powodując głównie szkody materialne, w tym powybijanie okien. Tego dnia spadły również bomby w inne miejsca, na: Plac Staromiejski (Siolek), ul. Wrocławską – przed katolickim biurem parafialnym, ul. Piastowską – przed fabryką octu oraz na podwórzu budynku nr 7. Dnia 15 stycznia wielokrotnie uderzono także w dworzec kolejowy, nie powodując jednak znaczących zniszczeń.

W tygodniach poprzedzających to wydarzenie, lokalne biura partii przekazywały ludności przez głośniki różne instrukcje dotyczące zachowania. Jednak nie przypominam sobie, by w tak fatalnej dla mieszkańców sytuacji, jak ta, która wydarzyła się wówczas, partia wydawała jakiekolwiek oświadczenia. Nie brakowało natomiast prób uspokojenia sytuacji. W odpowiednim czasie skierowano prośbę do kobiet z małymi dziećmi o opuszczenie miasta.

W piątek, dnia 16 marca niewielka grupa ludzi musiała ponownie wyruszyć do prac w Radzikowicach. Po raz kolejny ustawiono ich w szeregu przy ul. Moniuszki o godzinie 5:00 rano. Niestety, ja również byłem w tej grupie. Gdy doszliśmy do skrzyżowaniu ul. Moniuszki z ul. Sucharskiego (Goldammerstrasse) – była wtedy dokładnie godzina 5:05 rano – z kierunku północnego rozpoczęła się bezprecedensowa kanonada na miasto. Musiały to być setki dział, a ostrzał z pewnością trwał godzinę. Co zrozumiałe, my, laicy, nie mogliśmy się dokładnie zorientować co do okoliczności tego ostrzału. Przede wszystkim nie wiedzieliśmy wtedy, z której strony otworzono ogień. Wkrótce stało się dla nas jasne, że atakującymi we wczesnych godzinach rannych byli Rosjanie. Wczesnym rankiem w powietrzu pojawiało się coraz więcej samolotów rosyjskich, które bombardowały nie tylko Radzikowice, ale również Nysę. Co ciekawe, samoloty wroga nie napotykały żadnego oporu z naszej strony, a przynajmniej tak się wydawało, gdyż ich zachowanie stawało się coraz śmielsze. W Radzikowicach ledwo mogliśmy wydostać się z dziur, które musieliśmy wykopać, żeby się ukryć. Nie było już nawet sensu myśleć o dalszej pracy. Nad miastem Nysą w kilku miejscach jasno rozbłysło i uniosły się kłęby ciemnego dymu. Przyczyna braku oporu naszych lotników wyjaśniła się. Otóż znaczna część naszych eskadr wycofała się i zniknęła w nocy. To wyjaśniało również, czemu ruch naziemny i powietrzny był wtenczas tak nieduży.

Około południa sytuacja stawała się coraz bardziej niebezpieczna. Lotnisko w Radzikowicach było pod ciągłym ostrzałem. Kucaliśmy w dziurach. Praca była bezcelowa i daremna. Dlatego zwróciliśmy się do nadzorców naszej pracy o podjęcie odpowiednich wysiłków w celu zwolnienia nas, ponieważ naszym rodzinom w Nysie potencjalnie groziło śmiertelne niebezpieczeństwo. Wyrażono na to zgodę i zostaliśmy natychmiast zwolnieni. Od razu ruszyliśmy przez Jędrzychów (Heidersdorf) w kierunku miasta. Troska o naszych bliskich pchała nas do przodu. Było około godziny 15:00. Droga prowadziła nas raz pod górkę, a raz z górki. To, jak wtedy wróciłem do domu, do dziś pozostaje dla mnie zagadką. Strach o moją rodzinę kazał mi przeć przed siebie, w kierunku ul. Sucharskiego. Szedłem trasą przez ul. Ujejskiego (Breitestrasse), ul. Krzywoustego (Berlinerstrasse), dalej przez ul. Sukienniczą (Tuchstrasse), ul. Grzybową (Pilzgasse), ul. Kramarską (Kramerstrasse), ul. Sobieskiego (SA-Strasse) oraz ul. Moniuszki, a po drodze widziałem tylko potłuczone szkło i gruzy. Pędząc przez Rynek, zauważyłem, że płonie drogeria Goldmann’a oraz szkoła Eichendorffa (obecnie SP 5 przy ul. Gierczak). Z kolei na ul. Sucharskiego spostrzegłem wielką dziurę w jezdni, a dach szkoły im. Zastry (obecnie CKZiU przy ul. Orkana) był prawie całkowicie zerwany. W domu wszystkie szyby były porozbijane, zasłony porwane, a obrazy i meble pouszkadzane przez latające odłamki szkła. Zegar wskazywał godzinę 16:00. Syreny wyły prawie co 10 minut, ostrzegając o niebezpieczeństwie związanym z nadlatującymi samolotami. Nie było odwoływań alarmów. Domownicy nieustannie przemieszczali się z mieszkania do piwnicy i z powrotem. Zrozumiałe jest, że byli roztrzęsieni, zdenerwowani i ostatecznie niemal zobojętnieni na wszystko, co działo się wokół. Nikt jednak nie myślał jeszcze o opuszczeniu Nysy. Ludzie na ogół nie wierzyli, że Rosjanie się przebiją i że wróg dokona bezpośredniego ataku na nasze rodzinne miasto. Szybko się okazało, że się jednak myliliśmy.

Późnym popołudniem dnia 16 marca zdaliśmy sobie sprawę z oblicza wojennej furii. Grupy chłopów, wypędzone ze swoich domów i gospodarstw, toczyły się ulicami w niekończących się kolejkach i przeciskały się przez wąskie wejścia i wyjścia z miasta, z których wszystkie były zamknięte podwójnymi, a nawet potrójnymi pancernymi barierami. Wozy ciągnięte przez konie lub krowy, załadowane łóżkami i innym sprzętem gospodarstwa domowego, z inwentarzem żywym z tyłu, powoli posuwały się na południe w kierunku Vidnavy (Weidenau). Pomiędzy wozami posuwał się niekończący się strumień idących pieszo w zasmuceniu ludzi, ze swym ostatnim dobytkiem na małych wózkach, w rękach, czy w plecakach. Wołanie, pomstowanie, płacz dzieci, beczenie zwierząt – wszystko to czyniło sytuację jeszcze bardziej zasmucającą. W obliczu tego nieszczęścia przypomniałem sobie barwne opisy losu wygnańców z książki J. W. Goethego pt. „Hermann i Dorothea”, nie zdając sobie sprawy, że po kilku godzinach ten sam los spotka i nas. Wszyscy ci nieszczęśnicy pochodzili z wiosek w północnej części powiatu nyskiego (Kreis Neisse) oraz w południowej części powiatu grodkowskiego (Kreis Grottkau).

Bombardowanie z powietrza ustało pod wieczór. Przez miasto cały czas przemieszczały się kolumny uchodźców, a ludzi natychmiast ogarnęło poczucie bezpieczeństwa. Wszyscy jednak zaczęli spieszyć w kierunku głównego dworca kolejowego oraz tzw. małego dworca (Kleinbahnhof Neisse). Ostatnim pociągiem, który odjeżdżał do Nowego Świętowa (Deutsch-Wette) był rozkładowy pociąg pasażerski planowany na godz. ~18:00. Później z dworca głównego odjeżdżały już tylko nierozkładowe pociągi, które zabierały uciekającą ludność do Głuchołaz. Pociąg do Vidnavy odjechał z Nysy około 18:45, zgodnie z rozkładem. Ponieważ później małym dworcu zgromadziła się duża liczba uchodźców, kierownik tego dworca o nazwisku Müller, zorganizował ostatni pociąg dla uchodźców, który około godziny 22:00 odjechał z Nysy do Vidnavy. Pociąg ten stał się dla uchodźców pociągiem mieszkalnym, który przemieszczał się etapami z Vidnavy przez Hanušovice (Hannsdorf), Uničov (Mährisch Neustadt) do Woliborza (Volpersdorf) i wreszcie do Radkowa (Wünschelburg), gdzie został odstawiony. W maju 1945 r. spotkałem ten pociąg w Radkowie, a ludzie, którzy wówczas uciekli, nadal mieszkali w jego wagonach. Na początku czerwca cały pociąg wrócił do Nysy, gdzie został splądrowany przez polską milicję.

Gdy zapadł zmrok, ostrzał artyleryjski nagle się ożywił. Ogień jednak był skierowany głównie na nyski Neuland. Chęć opuszczenia Nysy przybrała jeszcze bardziej dramatyczne rozmiary, tym bardziej że siły nazistowskie niespodziewanie (musiało być bardzo źle) skonfiskowały wszystkie ciężarówki i wykorzystały je do zorganizowania transportu wahadłowego do Głuchołaz w celu wywiezienia ludności.

W nocy w mieście Nysie oraz nad miastem rozegrał się makabryczny spektakl. Pociski wyły nad miastem, kierując się na Neuland, gdzie wybuchały. Nad miastem stały jakby dziesiątki rozświetlonych choinek, które zamieniały noc w dzień. Płomienie jasno buchały z budynku szkoły Eichendorffa, a nieruchomość Goldmann’a w Rynku nadal płonęła. Na ulicach wciąż było widać kolumny uchodźców zmierzających w kierunku południowym. To było gorzkie i przykre widzieć i brać udział w tym całym zamieszaniu. Nasze rodzinne miasto zmierzało powoli ku zniszczeniu. Monotonny dźwięk zegarów wieżowych brzmiał jak żałoba. Noc z piątku (16.III) na sobotę (17.III) była bardzo długa i nikt nawet nie myślał o śnie.

Gdy nastał poranek, a w kolumnie uchodźców pojawiły się już luki, my również dołączyliśmy do tego „konduktu żałobnego” kierującego się w stronę gór, mimo że pociski wciąż wyły nad głowami. Niewielki dobytek nieśliśmy na małym wózku, a najcenniejsze rzeczy w plecakach. Musieliśmy opuścić nasz dom z powodu niepewnego losu. To nie było łatwe. Miasto i nasz dom dawały nam schronienie przez całe życie. Tu dorastały nasze dzieci i stąd zrobiły wielki krok w świat. Teraz musieliśmy porzucić ojcowiznę i naszą małą ojczyznę. Z ul. Mickiewicza (Freiwaldauer Strasse), z nostalgią i łzami w oczach, często spoglądaliśmy za siebie, na płonącą Nysę. Byliśmy na drodze nędzy tak jak tysiące naszych współobywateli. Chodziła nam wtedy po głowie jedna myśl – kiedy będziemy mogli wrócić? Ależ to była zwodnicza nadzieja!

Tłumaczenie i opracowanie: Rafał Błaszczyk
_________________
Zapraszam do: Muzeum w Nysie // Neisser Kultur- und Heimatbund e.V.
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

phpBB by przemo  
Strona wygenerowana w 0,108 sekundy. Zapytań do SQL: 9