|
Forum Historii Nysy
Serwis społecznościowy poświęcony historii miasta Nysa
|
Powódź w Nysie w 1938 roku - treść książki Josepha Ragscha |
Autor |
Wiadomość |
ralf
Administrator
Dołączył: 07 Lis 2017 Posty: 3085 Skąd: Kraków
|
Wysłany: 2017-11-21, 01:37 Powódź w Nysie w 1938 roku - treść książki Josepha Ragscha
|
|
|
Zamieszczam poniżej przetłumaczoną treść przedwojennej książki pt. "Das Hochwasser zu Neisse 1938" ("Powódź w Nysie w 1938 r."), którą napisał Joseph Ragsch. Tłumaczenia tekstu dokonał nasz forumowy Kolega - franciszek jan.
Zdjęcia pochodzące z tej książki można obejrzeć w sąsiednim temacie, pod linkiem: http://www.fhn.cba.pl/viewtopic.php?t=238
TREŚĆ KSIĄŻKI:
"Nysa przeżyła we wrześniu katastrofę jaka zdarza się rzadko w pamiętnej historii naszego miasta. Wielu ma jeszcze w pamięci powódź z 1903 roku, która przede wszystkim spotkała górnośląski zakątek u stóp Biskupiej Kopy , oraz dotknęła samo miasto Nysa. Powódź z 1938r była o wiele gorsza. Przyniosła milionowe zniszczenia. W pewien sposób ciężko dotknęła każdego z nas. Spróbujmy chociaż w tej książeczce spojrzeć pokrótce na to wydarzenie, na to co mamy do zawdzięczenia wszystkim służbom, które chętnie stawały do dyspozycji na każde wezwanie. Z góry dziękujemy naszym współtowarzyszom redaktorowi naczelnemu Alojzemu Winterowi i redaktorowi Girus, którzy służyli czynną współpracą. Zdjęcia pochodzą od Józefa Franke . Niniejsza książeczka powinna służyć jako wspomnienie okropnej nocy w Nysie - powinna także zachować w pamięci heroiczną pracę wszystkich służb ratunkowych, biorących udział, żołnierzy, członków NS, służb pomocy technicznej, strażaków , Niemieckiego Czerwonego Krzyża i wszystkich innych organizacji.
Mogłaby Nysę i Ziemię Nyską w przyszłości przed podobną katastrofą ustrzec.
Nysa 15. września 1938
Joseph Ragsch
Redaktor
JAK PRZYSZŁA POWÓDŹ
Nysa przeżyła już w ciągu swojej wielowiekowej historii wiele katastrof, które miały swoje naturalne lub wojenne przyczyny. Ciągle była ciężko doświadczana przez pożary, oblężenia i powodzie.
Im bardziej wkraczał postęp w zastępowaniu drewnianych budowli murowanymi tym bardziej zmniejszało się niebezpieczeństwo pożaru, który wcześniej niszczył całe dzielnice. Pozostało jeszcze do najnowszych czasów zagrożenie powodzią, która np. w latach 1829, 1883,1903 dotknęły miasto i Ziemię Nyską.
Współwinowajcą pustoszących powodzi obok Nysy Kłodzkiej była Biała Głuchołazka ze swymi dopływami..."
"Po katastrofie z 1903r, która przyniosła wielkie szkody od Jarnołtówka (Arnoldsdorf) po Nysę, uregulowano rzekę. Powstał później zbiornik Otmuchowski ukończony w 1933r, który przy swej pojemności ujarzmił Nysę Kłodzką. Tereny poniżej zapory mogły się więc czuć względnie zabezpieczone przed powodzią. W czwartek 1 września 1938r , dotarły jednak meldunki, które nasuwały najgorsze przypuszczenia. Poprzez oberwanie chmury nad Jesenikiem (Freiwald), podnosił się poziom wody w Białej Głuchołazkiej powoli ale coraz groźniej. W tym czasie w Głuchołazach nie było jeszcze stosunkowo większych szkód. W następstwie ulewnego deszczu , który z małych dopływów i rowów zrodził coraz to większe rwące dopływy ; w końcu razem z Morą i Białą Głuchołazką przeistoczył się w rozszalały dziki nurt żółtej wody, rozlał się na szerokość 400m i przewalił przez pola. W czwartek po południu ok. godz.15 most na Morze poniżej Białej Nyskiej był nieprzejezdny. W Morowie budynki znalazły się pod wodą i musiały być ewakuowane. Biała Głuchołazka Zerwała doszczętnie most w Siestrzechowicach (Grunau). Wkrótce powódź zwróciła się przeciw Nysie, która miała przy tym dużo pracy z przechwyceniem wody z Kotliny Kłodzkiej. - Zbiornik wodny nie mógł pod żadnym względem przyjąć i pomieścić więcej wody. Po godz. 16 były już pod wodą łąki Skorochowa (Kohlsdorfer Wiese).
Dziki żywioł przelał się przez pierwszą śluzę . Odpowiedzialne posterunki zaalarmowały odpowiednie służby cywilne, wojskowe, straż pożarną, służby sanitarne i pomoc techniczną - przewidziane w razie katastrofy.
W pierwszym rzędzie udało się osłonić tamę i mosty. Ludność w większości nie przeczuwała jeszcze wielu z czekających ją wypadków, które po północy przybrały swój niepohamowany i niszczący bieg, ponieważ Nysa Kłodzka w okolicy Wyspiańskiego (Hohenzollernstrasse) wystąpiła z brzegów i - przede wszystkim - zerwała wał przy Forcie Wodnym(Blockhausschanze). Od tego miejsca woda ruszyła gwałtowną falą ponad 2m wysokości na miasto. A, że wcześniej wszystkie śluzy na zbiorniku Otmuchowskim były otwarte i następował zrzut wody 900 - 1000 qm /sek , to zbiegło się z dużym poziomem przepełnionej Nysy dając w sumie chwilowy przepływ 2000qm/sek. nieokiełzanego żywiołu. Około godz. 1 fala przeszła przez ul B. Warszawy (Hindenburg`a) i zatopiła okoliczne ulice.
Drugiego września krótko po północy , młynówka do dużego młyna rozwidliła się powyżej I śluzy , i osiągnąwszy najwyższy poziom przekroczyła brzeg. Równocześnie młynówka, która płynie przez miasto w stronę młyna biskupiego wezbrała do przelania. Ogród "Wypoczynek" o godz. 12.15 zaczął wypełniać się wodą wraz z przyległymi dworcami i pomieszczeniami magazynowymi. Na ulicach było jeszcze spokojnie, nie można było niczego przeczuć. Tymczasem niecka zalewowa (kanał ulgi) musiała przejąć z Nysy Kł. wysoką falę , która przy Urzędzie Pracy (obecny Galaskór) przelała się na dzielnicę Karłów (Karlau) . Rwący nurt wody ulicą Wyspiańskiego i nisko położonymi terenami młyna prochowego (Pulvermuehlegelaende) napotkał szczytową wysoką falę z młynówki. Z Karłowa i Zamojskiego (Heinrichsbrunn) nadeszły pełne nieszczęść wieści. Te dzielnice musiały być ewakuowane przy wytrwałym udziale wojska, policji i służb ratunkowych NSKK. Przy tym okazały się okropności zarówno ze strony ludzi jak i wymogów środków przewozu. Fala powodziowa przerwała niewielki wał ziemny starego fortu przy dzielnicy Karłów i zalała szerokim nurtem dzielnicę Karłow i wieś Konradowa. - Tam udało się uratować wszystkich mieszkańców ze strefy zagrożonej z wyjątkiem jednego ciężko chorego mężczyzny , który jakimś cudem przeżył katastrofę w swoim domu. - Jak niszcząca była to powódź można było zobaczyć na przyborze Nysy Kł. , która grzmiąc i hucząc osiągnęła most Kościuszki (Berliński). To wyglądało jakby dewastowany element z nieokiełzaną ochotą chciała zniszczyć. Między godz. 24 a 1 załamała się część środkowa mostu pod naporem wody. Zniszczone części mostu górnego biegu , kawałki drewna, kamienie budowlane (cegły) itp. Rozrywały się zderzając ze sobą. S.A. ustawiła tu warty bezpieczeństwa i zamknęła przejście na przyczółku mostowym.
To był przerażający obraz, gdy w świetle reflektora i rakiet rozbłyskiwał powstający w środku mostu Kościuszki otwór, podczas gdy ciemny nurt zmagał się z pozostałymi elementami mostu. Godzinę później załamał się element mostu od strony Radoszyna (Friedrichstadt). Pozostające przyczółki mostowe musiały być wysadzone . Most Kościuszki zniknął pod wodą. Jago elementy konstrukcyjne pozostające w rzece zostały bądź to zatrzymane przez nadbrzeżne drzewa, lub waliły prosto na most Bema (wtedy AH , wcześniej Wrocławski). Aby umożliwić swobodne przejście fali niektóre nadbrzeżne drzewa zostały wysadzone przez saperów."
"Zanim przejdziemy do wydarzeń w centrum miasta musimy wyliczyć ogromne straty jakie powódź wyrządziła na pozostałych mostach. Również most (nazywany Pfennigbruecke } nie oparł się przepływowi , co było do przewidzenia. Został on wraz ze swymi elementami przeniesiony w kierunku bud. strzeleckiego (Schuetzenhaus). Następnie powódź poczyniła spustoszenia na brzegu i poniosła dalsze masy ziemi. Smutny obraz spustoszenia!
Woda ruszyła dalej jako olbrzymi nurt i wzięła na swej drodze w kierunku Karłowa most kolejowy między ulicą Jagiellońską (Konradsdorfer) a dworcem głównym. Był to most stalowo-betonowy. Szyny zawisły bezwładnie w powietrzu i odgięły się. Pod nim jeszcze w sobotę szalały wielkie fale jak dużej rzece. Załamanie się tego mostu kosztowało niestety życie ludzkie. - Nie jedyne, które powódź zabrała bezlitośnie. Gdy 4 strażaków z Konradowej próbowało przedostać się przez most - nie doszedł ostatni strażak Erlekampf z Niwnicy (Neunz). Złożył swoją ofiarę dla ogółu. Poległ spełniając swój obowiązek.
Wraz z mostem kolejowym została również rozmyta ulica łącząca stację kolejową z ulicą Jagiellońską (Konradauer), podczas gdy most małej kolei podmiejskiej (na Scinawę ), dzięki swemu szerokiemu przepustowi pozostał na miejscu . Przy tym kolejka podmiejska poniosła istotne straty na swoim dworcu miejskim (naprzeciw dworca głównego). Tam został podmyty przez kanał Bielawki nasyp kolejowy, tak, że tory zawisły w powietrzu uniemożliwiając komunikację kolejową. Również na Dworcu Małym przy Jagiellońskiej zostały ciężko uszkodzone tory. Fala powodziowa poddała też niszczycielskiemu działaniu mostek uliczny przy Urzędzie Pracy (ul Prudnicka). Tam przełamało się pół mostu i obróciło w ruinę masarnię. Okropny widok - jaki można było zobaczyć po ustąpieniu wody. Całkowita komunikacja pomiędzy ul Celną a Piłsudskiego (Wienerstr.) musiała się odbywać przez chodnik obok Urzędu Pracy.
Ten most w całości został złożony w ofierze rozpętanych żywiołów. - Nysa miała jeszcze jeden most zdatny do użytku. - Most Bema (wtedy AH). Komunikacja na Górny Śląsk i do Głuchołaz linią kolejową była niemożliwa, Mogła również być całkowicie wstrzymana komunikacja drogowa ! Obok tych czterech dużych mostów żywioł zniszczył jeszcze trzy małe mostki , tak że w końcu 7 mostów zostało uszkodzonych lub zniszczonych.
Powróćmy do zniszczeń w centrum miasta.
Po północy rozpoczęło się zatapianie ulic. Woda z Nysy Kłodzkiej, kanału młynówki i opływowego (ulgi) szukała i znalazła nowe koryto. Parła rwącym nurtem przez ul Prudnicką do Celnej, przez kościół mieszczański na wskroś. Bezpośrednio po godz. 19 nadeszły pierwsze wezwania o pomoc z Dolnej Wsi. Krótko po godz. 20 zameldowano, że o godz. 20.30 zostanie otwarta śluza główna na kanale ulgi w Otmuchowie i śluza segmentowa na przelewie.
Zdecydowano się oczyścić cały obszar , który według doświadczeń miał wpływ przy powodziach w Nysie i ponownie wpłynąłby na zagrożenie. Te środki zaradcze zostały potwierdzone w dalszym toku.
Tak nastąpiło oczyszczenie terenu młyna prochowego i ul. Wyspiańskiego (Hohenzollernstr). Radoszyn znalazł się późnym popołudniem w czwartek w stanie alarmu, poza tym zabezpieczona została tama przy Szlaku Chrobrego (Neisse Damm Strasse). Około godz. 20.30 powiadomiono kina i inne obiekty , że w razie wystąpienia rzeki muszą się liczyć z wyłączeniem zasilania elektrycznego. Na szczęście oświetlenie mogło być wyłączone w zasadzie później. Od godz. 20 nadchodziły meldunki z pojedynczych dzielnic o zalaniach, zwłaszcza z Jagiełły (Karlauer Weg), Morcinka (Weigelstr.). Ale Nysa Kł. nie wystąpiła jeszcze z brzegów. Gdy powódź nie postępowała jeszcze znacząco można jeszcze było przypuszczać pomyślny przebieg wszystkiego. Niestety, szybko zbliżające się nieszczęście wolało to zmienić. O godz. 1 nadeszła Nysą Kł. olbrzymia fala powodziowa z Otmuchowa. Ona potwierdziła swoją drogą wszystkie oczekiwania i obawy , jednak nie w Radoszynie lecz powyżej tamy przy Forcie Wodnym oraz niewysokim wale przy ul Wyspiańskiego i centrum, gdzie z ogromną prędkością rozlała się na ulice. Nie było żadnej przeszkody. O godz 2.08 nastąpił alarm dla całej ludności za pomocą dzwonów i ruchomych syren. Nysa przeżywała największą od przynajmniej 100 lat katastrofę powodziową. Szalejący nurt przelał się przez Plac Staromiejski w kierunku ul E. Gierczak (Edgar Mueller), Zjednoczenia (Entzmanstr.) i Moniuszki (Scheinpromenade). Równocześnie powódż przelała się przez ul Mariacką, Żwirki i Wigury (An der Umflut), Piłsudskiego (Wienerstr.) i cała dzielnicę przy ul Jagiellońskiej. Przez ul Armi Krajowej (Kochstr.) płynął rwący nurt w kierunku placu Kopernika, ulicą Piastowską (Schlageterstr.) w kierunku wieży wrocławskiej, Kolejowej (Banhofstr.), Rynku Garncarskiego (stare usytuowanie). Powoli podnosił się poziom wody na ulicach Krzywoustego (Berlinerstr.), Bohaterów Warszawy (Hindenburg`a), Św. Piotra, Brackiej, aby następnie ze straszliwym gwałtem przelać się przez te ulice wlewając się do piwnic i wspinając na ściany budynków. Woda wypływając z Brackiej osiągnęła rynek , Plac Kościelny, ul Kościelną(?) Biskupa Jarosława oraz Tkacką.
W nocy od godz. 2 - 2.08 ogłoszono duży alarm poprzez bicie dzwonów i ryk przewoźnych syren - do tego czasu wyglądało, że woda na ulicach podnosi się spokojnie z minuty na minutę. Ulice przestały już być ulicami - stały się rzekami. Przerażeni ludzie spieszyli do swych piwnic ratować co było do uratowania. Zniszczenie obrało swą straszliwą drogę. Żadne pióro nie jest w stanie opisać szczegółów. Widzieliśmy ludzi płaczących stojących przed swymi piwnicami , z których wnętrza w blasku słabego oświetlenia bulgotała ciemna fala. Rodziny z suteryn obudziły się, gdy woda pokryła podłogi, innych , którzy zignorowali sygnały alarmowe obudził głuchy łoskot dochodzący do ich kondygnacji z pomieszczeń piwnicznych.
Chodziło o ratowanie co było do uratowania. Ale w wielu wypadkach ludzie musieli bezczynnie - wbrew sobie - oddać na zniszczenie swój dorobek, ponieważ woda w parterze sięgała im po pierś. Miała podejść jeszcze wyżej, wkrótce wlewała się przez okna do najniżej położonych mieszkań, gospód, zakładów i magazynów.
W Dolnej Wsi porwała z garaży całe samochody i poniosła je na swych falach w ofiarnym tańcu.. Sześćset kilowe ciężkie beczki uniosła z magazynu na wysokość 2 metrów. "Wyładowała" się na dwóch domach w dzielnicy Rochus (Al. Wojska Polskiego).
Byliśmy naocznymi świadkami jak na rogu Prudnickiej i Moniuszki znajdujący się w piwnicy sklep kolonialny został w całości opróżniony i niewiele dało się uratować. Widzieliśmy jak na zagrożonych miejscach ulic kupcy opróżniali swoje zakłady , często w ostatnich minutach, ponieważ przeoczyli sygnały alarmowe i czynili spóźnione próby ratowania . Wody przybywało i przybywało. Przy domu cesarskim na ul Krzywoustego osiągnęła w końcu ponad 1,5m , aby przy Rynku Garncarskim (część Oskara Kolberga przy kościele św. Barbary) w niewiele kwadransów osiągnąć prawie 2 m. Do wszystkich nieszczęść zgasło światło elektryczne. Prąd nie mógł być przesyłany zamokniętymi kablami, telefony przestały działać, elektrownia wodna musiała zostać wyłączona. Nysa w tych rozpaczliwych godzinach była bez oświetlenia, łączności i bez wody pitnej.
Początek powodzi mógłby wielu ludziom, którzy śpiesznie zdążali ku Nysie - jeszcze suchymi drogami - wydawać się jak potężny umocniony brzeg z oglądanego zdumiewającego widowiska. - Dopiero o godz. 2, 3, 4, 5 rano stało się to okropne.
Całościowo przy obronie przed katastrofą w odniesieniu do każdego mieszkańca, gdy chodziło o walkę o mienie - ratowano życie. Przy pracach ratunkowych straciło życie dwóch dzielnych ludzi - podoficer (kapral) Walter i saper Thurau z 1 kompanii 8. batalionu saperów. Oni nie zostaną zapomniani!"
..."Nieskończenie wolno nadchodził ranek! Nieskończenie wolno! Tymczasem padało niezmordowanie , raz słabo, raz ulewie, podczas gdy woda na ulicach bulgotała i szalała ostatnie pojazdy NSKK niosły ratunek i pomoc. Ile samochodów utkwiło w powodzi? Na ulicy Krzywoustego zostały zatopione po dach. Stały też bezsilne na Prudnickiej . Tylko pojazdy wojskowe mogły jeszcze poruszać się po ulicach. Nysa została odcięta od otoczenia. Ostatni wagon motorowy do Głuchołaz odjechał w piątek o godz. 4.25. Odtąd stanęła cała komunikacja kolejowa do godz. 12 w sobotę. Pochmurnie i deszczowo wstawał na horyzoncie nowy dzień. Dopiero teraz można było pokusić się na pierwsze zdjęcia z nieszczęścia. - Mówi się można było zrobić tym, którym udało się wyjść z domów. Nam z początku nie udało się. Zostaliśmy uwięzieni w budynku nyskiej drukarni , która wyglądała jak wyspa na jeziorze. Rynek Garncarski (dawne usytuowanie) - jedno jezioro. Z Placu Kopernika, z Placu Kościelnego, ulicą Wałową (Grabenstr.) niezmordowanie płynęła woda. Byliśmy odcięci. Wprawdzie widzieliśmy, że ul Garncarska (obecnie Rynek Garncarski) w dużej części nie znajduje się pod wodą - stąd ulica Wrocławska musi być wolna od wody, ale nie mogliśmy tam dojść. Brudna ciecz napierała już powyżej schodów, aby szczęśliwie obniżyć się o kilka centymetrów, tak, że wyrządzone szkody w piwnicach i garażach nie powiększały się. Mozolnie w samodzielnie sporządzonej z blaszanej wanny tratwie mogliśmy po godzinnym trudzie wyjść na drugi brzeg. Jakże straszny, pełen zaskoczenia obraz nasuwał się przed oczy.
Poza krótkim odcinkiem ul. Garncarskiej , poza niektórymi ciągami w Rynku, Piastowską , Wrocławską od wieży do Rynku, Grzybową, Karola Miarki (Josefstr.),Kramarską, Celną (między ul. K. Miarki a gospodą Peter), Ul Piłsudskiego poza przejazdem kolejowym, dzielnicą przemysłową i wyżej położonymi dzielnicami miasta nie było suchego miejsca. Radoszyn odczuł powódź tylko pośrednio.
Ci, którzy przywykli do powodzi byli w tym przypadku zachowani. Ten stan mogą zawdzięczać tej okoliczności, że wały przy Nysie Kłodzkie zostały solidnie zabezpieczone i to ustrzegło ich w większości. W końcu gdy zupełnie zalane zostały łąki Skorochowa oraz basen miejski zniknął pod wodą, powódź na Radoszyn zatrzymały wały fortu Prusy. Aczkolwiek ulice pozostawały suche w centrum dzielnicy, piwnice znalazły się pod wodą. Nysa w całości była zalaną wyspą. Ludzie, którzy zostali uwięzieni w budynkach, byli pełni strachu i obaw przed tym co ich jeszcze może spotkać. Siedzieli tam bez możliwości wydostania się z domów , było to wszakże ryzykowne - groziło utratą życia. Siedzieli nie mając pojęcia o rozmiarze katastrofy, również bez wystarczającej ilości żywności. Gdy na przykład nasza własnoręcznie sporządzona tratwa przeprawiała się przez jezioro na Rynku Garncarskim (stara nazwa) dobiegło nas wołanie : Przynieście chleba! Przynieście mleka! Przynieście mięsa! Nasz niezmordowany przewoźnik dostarczył wszystko. W to piątkowe przedpołudnie nie mogliśmy z perspektywy naszego podwórka wiedzieć , że nasze wojsko w międzyczasie - przy użyciu pojazdów i pontonów gumowych , jako niezbędnej komunikacji - zdoła dostarczyć przede wszystkim żywność do najbardziej oddalonych dzielnic miasta; i to przy tak dużym zapotrzebowaniu poszczególnych osób. Oficerowie, podoficerowie i żołnierze mogli tylko jedno: nieść pomoc tam, gdzie była potrzebna. Potrzebni lekarze, akuszerki, sanitariusze byli dowożeni do domów pontonami. Podróżujący na dworcu zostali odprawieni do miasta na czas wstrzymania komunikacji kolejowej do jej ponownego przywrócenia, ponieważ linia kolejowa do Grodkowa i Wrocławia była nieuszkodzona. Do Pakosławic (Boesdorf`u) został przygotowany wagon motorowy z wrocławskich zestawów. Stąd można było ponownie jeździć do Goświnowic (Giesmannsdorfu).
Z narażeniem życia wykonywali nasi żołnierze więcej niż było w ich obowiązkach. Setki razy - jak opowiadał - pewien saper skakał w piątkową noc i dzień do zimnej wody aby pomóc popchnąć ponton. - A te pontony nie były lekkie. Na skrzyżowaniu ulic, przede wszystkim przy Placu Kopernika, przy ul. Moniuszki , Mariackiej i przy Urzędzie Pracy ( Galaskór) rwało i kipiało jak w diabelskim kotle. To było niesłychane. Ile trudu miały np. NSB z ulokowaniem setek kobiet, mężczyzn i dzieci w browarze i szkole przy Bohaterów Warszawy, aby ich jako tako przewieźć i zabezpieczyć. Przy czym chodziło głównie o dzieci i niemowlęta. Nie było w naszych murach nikogo, kogo by nie dotknęło to niewyobrażalne nieszczęście. Cała egzystencja znalazła się na krawędzi unicestwienia! Liczyliśmy już zniszczone mosty, ale jeszcze nie oczekiwaliśmy, że na Karłowie trzy budynki przedstawią widok pełnego spustoszenia. Uległ tam całkowitemu zniszczeniu sklep kolonialny, połowa drugiego domu oderwała się - tylko dach wisiał jak na nitce, a z trzeciego budynku ponuro na zewnątrz wyglądały meble. Narożnik domu odpłynął. Widok na Karłów jest okropny. Patrząc na zniszczone wspólne mienie, wydaje się że zrobiła to zawierucha wojenna. W takich kryteriach możemy przedstawiać nieprawdopodobne szczegóły. W budynkach przy Krzywoustego np. Cafe Irmer poziom wody w sali tanecznej sięgał ponad 2m. Ucierpiała Cafe Buchwald i sklepy na szkody na razie nie do oszacowania .
W końcu ciężko uszkodzony został Dwór Biskupi. To okropne, zobaczyć jak tu wzburzona woda zniszczyła żywność na sumę co najmniej 50.000Marek.
Przy Alei Wojska Polskiego ofiarą powodzi padło dwa budynki i jedna szopa. Kto -jak mówią - może w jednej chwili wyliczyć straty! To co tu możemy przedstawić jest tylko cichym szeptem w stosunku do tak dużej tragedii.
Kościoły św. Jakuba i św. Krzyża musiały zostać zamknięte przez nadzór budowlany. Ulice miejskie podmyte i zapiaszczone, promenady zniszczone. To cud, że przypadkowo goszczący na placu przed stadionem cyrk, zdołał na czas zabezpieczyć ludzi i zwierzęta na rampie wyładowczej w wagonie towarowym.
Obrazy grozy w domach, mieszkaniach, piwnicach. Straszne straty, duże i małe. - Duże straty w zakładach i wśród kupców, małe w skali domów i ogrodów. Zostało zniszczone wiele nierogacizny. Miasto ciężko dotknięte musiało ponieść ofiarę. Piloci rozpoznawczy, którzy latali nad Nysą, mówili, że Nysa leżała na ogromnym jeziorze, otoczona wodą i odcięta od świata. Żaden głos nie mógł się wydostać na zewnątrz..
Czy pożar mógłby być groźniejszy? On ogranicza się do jednego budynku lub bloku. Powódź nie pozwala się okiełznać , a tam gdzie napotyka opór toruje sobie własną drogę, odkrywając swą niszczącą siłę. Niszczy ludzi, zwierzęta, mienie i towary. Paraliżuje różne dziedziny i komunikację. To szczęście, że nie potwierdziły się pogłoski o wielkiej ilości ofiar śmiertelnych w Nysie. Jeden chłopiec w wieku szkolnym z Dolnej Wsi utonął w falach płynąc w wykonanej przez siebie tratwie i mógł być wydobyty dopiero po powodzi.
Nieustannie cisną się hymny pochwalne bohaterom akcji jak: wojsko, policja, formacje obronne, sanitarne działających w tych dniach. - Kto może ich zliczyć? Stawiali na szali własne życie ratując innych. Nie da się pobieżnie wycenić szkód, pierwszych prac przy odbudowie, które będą musiały być zarządzone jako najpilniejsze. Od sobotniego ranka nieustannie pracowały pompy. Rurami prowadzonymi z piwnic przez ulice bez przerwy płynęła woda. W niedzielę 4 września Nysa przedstawiała szczególny widok. Sklepy były otwarte, przez to odcięci przez wodę mogli ponownie zaopatrzyć się w żywność.
Przed domami były ustawione pompy obsługiwane przez strażaków, żołnierzy i młodzież z organizacji lub cywilów. Na ulicach warczały silniki, rozbrzmiewały młoty i kafary, aby jezdnię w pewnej mierze ponownie przywrócić do porządku. Ile tej wody wypompowano z budynków? - Ulice wyglądały prawie jak stawy. Do tego doszły braki prądu, gazu, wody i połączeń telefonicznych. Nie pracowało wiele zakładów. 9/10 powierzchni
miasta było okresowo zalanych do wysokości 2 metrów. -Epizod, którego Nysa w swojej historii jeszcze nie przeżywała. Samo miasto poniosło straty szacowane na 900.000M. Do tego dochodzą straty w zakładzie energetycznym 80.000M, gazowni 140.000M, wodociągów 120.000M, szpitala - gdzie uległa zniszczeniu znajdująca się w przyziemiu wysokowartościowa aparatura - 80.000M, teatr miejski - w którym uległo zniszczeniu oświetlenie i podłoga - 50.000M. Uszkodzenia w szkołach i salach sportowych szacuje się na 240.000M, w oczyszczalni ścieków i kanalizacji na 200.000M, na stadionie 100.000, w budynkach miejskich - 650.000M. Przy liczeniu wydatków poniesionych przez miejskie zakłady, uwzględniając czynsz daje to sumę strat w mieście rzędu 3,5mln M. Jeszcze większe jest obciążenie, które katastrofa wyrządziła w gospodarstwach.
W 200 budynkach zostały zniszczone piwnice, 7000 gospodarstw miało znaczne straty w piwnicach, 140 mieszkań parterowych 450 ogródków zostało zniszczonych wraz z drobnymi zwierzętami. Straty szacuje się na 892.000M. Do tego dochodzą zatrważające straty wśród przemysłowców i kupców. Handlarze zbożem, apteki, drogerie, sklepy kolonialne, oraz sklepy różnego rodzaju, hurtownie itp.- oni ponieśli szkody na 5 mln M.
Razem ze szkodami budynków poniesione straty sięgają 8,5 mln M - które jeszcze mogą wzrosnąć.
Krótko mówiąc miasto i jego mieszkańcy ponieśli szkody powodziowe około 12 mln M, ale to nie oddaje wszystkiego. Są jeszcze kościoły, obiekty militarne, poczta, linie telefoniczne, które tylko wolno mogą być przywracane do użytku. Kolej i inne zarządy stoją przed całkiem ogromnymi stratami. "Nysa jest najciężej nawiedzonym miastem".
OPOWIEŚCI NAOCZNYCH ŚWIADKÓW
Okropna noc! Co do tego wszyscy jesteśmy zgodni, zupełnie słusznie, tak możemy mówić o tych denerwujących piątkowych godzinach. Okropna dla wszystkich, bo przecież nie mogliśmy nic, dosłownie nic przedsięwziąć przeciw wszechpotężnemu atakowi żywiołu. Także dzień, który nastąpił po nocy był jeszcze przepełniony zgrozą, przejmującą zgrozą dla wielu, zbyt wielu naszych obywateli, którzy w jednej chwili ubolewali utratę całego majątku. Większość z nas w czwartek wieczorem spokojnie i bez obaw kładła się spać. A tu - alarm przeciwpowodziowy. Wyskok z łóżka nie był chyba spełniany z równą intensywnością jak to, gdy wyrwie nas dzwonek swoim przejmującym głosem w pogrążonym w ciszy nocnej pokoju. Spojrzenie z okna. - Woda już podchodzi, coraz wyżej i wyżej, rozrywa wszystko co znajdzie się na jej drodze. W oddali strzela w niebo rakieta, które ze swej grubej pokrywy chmur pozwala zejść nawałnicy oberwania chmury. Ludzie zdążyli pozbierać niezbędną odzież , uratować z piwnic - jeszcze suchych - kilka sztuk żywności a już masa wody nacierała drzwi domu. Jakiś zapaszek unosi się w domu, zapaszek niesamowity, który w swej równomierności, w swej uporczywości przenika wszystkich do szpiku kości. Wzburzone głosy dochodzące ze schodów, lamentowanie dzieci, trwożne nawoływania kobiet . - Głosy nie do opisania. Wszystkie żale w całości pasują do pieśni towarzystw , która dowodzi , ze potrzeba jednostki jest potrzebą ogółu. Silne ramiona chwytają bliźniego i ratują z najniższych pięter to co jest do uratowania. Ratują pościel, opróżniają szafy ubraniowe i regały z bielizną - wyciągają i wyciągają tak długo jak się da. To trwa dopóki woda jeszcze nie sięga górnych stopni parteru. Dziękuje bogu ten kto został oszczędzony posiadaniem we własnym domu również wody. Nie wszyscy obywatele mieli to szczęście. Wielu z tych, którzy ciężko ucierpieli, którzy zanotowali duże straty w wyposażeniu mieszkań, również muszą doliczyć dodatkowo szkody rzeczowe w swych sklepach, magazynach, sklepikach na tysiące marek. Ta noc trwała wiecznie. W końcu zaświtał dzień. Przyniósł on obraz spustoszenia, którego grozy w ciemności nocy można było tylko przeczuwać. To co można było zobaczyć jeszcze nie było takie straszne. Pomimo, że wody stale przebywało. Wprawdzie odpływała, ale stale napływała nowa.
Niejedno utęsknione spojrzenie kieruje się ku granicy rozlewiska, które się nasuwa przed oczy, które w końcu jawi się w oddali, ale przecież jest w zasięgu ręki. Od czasu od czasu saperzy wiosłują na swych pontonach przez bystry nurt wody. Tam wyprowadzają dwa konie ze stajni, brodząc przy tym po szyję w wodzie. Pędzą je do odległych suchych miejsc, gdzieś na początku zabudowy Konradowej, gdzie jeszcze wielu ludzi przygląda się przypływowi , który właśnie tu wyżłobił sobie nowe kryto - ulicami. Powodzianie wkraczają do akcji . Duch ludzkiej pomysłowości święci prawdziwe triumfy. Przy tym to wszystko to nie zabawa lecz prawda, przejmująca prawda. Żywności chwilowo jest bardzo mało. Poprzedniego dnia gospodynie nie zaopatrzyły się wystarczająco. Nie mogły, nawet w przybliżeniu, przeczuć takiego nieszczęścia. Około południa , powtórna okropność - brak wody pitnej. Gdzieś pękła rura? Czyżby zagrożenie dla wodociągów? Wieść, która może mieć wpływ na inne rzeczy. W końcu służby odmówił też gaz. Później dowiedziano się , że gazownia musi zatrzymać zakład. O tym czy to prawda jeszcze nie wiedziano.
Wszystko było dzielone otwarcie i rzetelnie wśród współmieszkańców. To było doprawdy wzruszające, jak wszyscy dorośli stoją razem, a dzieciom dano pierwszeństwo i to zarówno przy żywności, wodzie pitnej lub innych produktach. Nikt nie chciał być zawstydzony przy innych. Szlachetne współuczestnictwo.
Ten miał jeszcze nabiał, inny chleb, ktoś masło, a jeszcze ktoś mleko. Najpierw dzieci - wszystko inne było prawnie i sprawiedliwie dzielone na poszczególne rodziny. Rzeczywiście idealna solidarność, która wykuwała się w potrzebie. Już powoli ponad rozlewiskiem rozciągał się wieczór. Właśnie saperzy dostarczyli swój wojskowy chleb, o którym ciągle się dużo słyszało, także do naszego odległego domu . Na czele zmagał się z falami kapitan w mundurze ćwiczebnym, za nim jego szef kompanii w pełnym uniformie. Woda sięgała im po powyżej piersi. Od dwóch dni brodzą w wodzie - prawie nadludzkie obciążenie. Ale oni pomagają - dzielni żołnierze. Niosą pomoc tam, gdzie potrzebna jest ludziom. Słyszy się, że postawienie w ruch formacji straży, policji skutkuje skądinąd podobnie. Osobiście próbowałem dotrzymać kroku saperom - no, no. - A przecież mój chleb wojskowy pochodzi z ich pieca.
Ustaliliśmy, że woda powoli, ale ciągle ustępuje. Mieliśmy dokładny przyrząd pomiarowy na kamiennym stopniu naszego parteru. W pół godziny powódź ustąpiła - uzasadnienie oznacza nadzieję, że mogę swoje mieszkanie w przybliżeniu przywrócić do porządku. To znaczy, prawdę mówiąc, najpierw staramy się tylko pościel ściągnąć. Wieści głoszą wprawdzie o nowej fali , ale ja im nie wierzę. Faktycznie śpimy też świetnie. Gdy o godz. w pół do pierwszej stoję w piżamie na klatce schodowej stwierdzam, że woda cofnęła się o kolejne dwa stopnie. I to wschodzące słońce równie wspaniałe jak wczorajszego popołudnia. - Bogu dzięki już nie pada. Kilometrowej szerokości, długie zalewisko Nysy Kł. połyskuje pofałdowanym nurtem, udostępniło już dużo suchych miejsc. Na ulicy Piłsudskiego panuje już duży ruch. U nas w zasadzie jeszcze jezioro - woda. Tylko nie wody! Ale to już tylko po kolana, tyle że można się ważyć na wycieczkę w miasto. - Chociaż gdzie indziej było o wiele gorzej. - Tak ustaliłem. Mogliśmy być zadowoleni na ul. Sudeckiej. Chociaż mieliśmy piwnice pełne wody , chociaż ciągle jeszcze byliśmy oblani wodą - ale szkody przeważnie nie były tak duże, jakie mogłem zobaczyć w innych miejscach naszego miasta. Jedyny, który tu może opowiadać. Naoczny świadek, jakimi byliśmy wszyscy. To co on opowiadał nie jest czymś co by wstrząsnęło światem. Nie jest to też celem ćwiczeń. Celem tego opowiadania było czyste przeżycie. Takie przeżycie, jak wszyscy wiemy, oddaje inną stronę strasznej historii .Pomimo to nie możemy zapomnieć też o tych małych historiach. Wyraźnie trzeba te szkice zachować w pamięci.
MIĘDZY NOCĄ A DNIEM
Lało nieprzerwanie całą czwartkową noc. Ciężkie krople nieustannie uderzały o szyby.
Zatem niejeden wychylał się na zewnątrz. - Czy ta pogoda się nie zmieni? Lało prawie cały czwartek, tylko krótkie przerwy koło południa pozwalały mieć nadzieję na nadejście poprawy pogody. Niestety niebo nadal było zasnute nieprzeniknioną szarością.. Deszcz dymił niby oparami mgły. Z łoskotem runął na napotkanych ludzi, aby czym prędzej uciekali i schronili się w bezpiecznym miejscu. Minęła noc. Nad brzegiem Nysy Kł. rozbrzmiewały nieustannie komendy. Gdy lustro wody zaczęło niebezpiecznie podnosić się, a deszcz nie ustawał, ogłoszono alarm. Najniżej położone obszary miasta znalazły się pod wodą. Pierwsze budynki zostały ewakuowane - jak sądzono - dla ostrożności. Następnie w nocy zadźwięczał dzwon strażacki (p. pożarowy), monotonnie i dobitnie, już groziło niebezpieczeństwo, pierwsze niebezpieczeństwo. Z Otmuchowskiego Jeziora nadeszła wysoka fala i rozlała się rozszalałym nurtem po Nysie. Alarm rozbrzmiewał w końcu na ulicach Nysy, bowiem powoli ale nieodparcie mętna woda wypełniała ulicę po ulicy. Alarm dźwięczał w uśpionych domach, alarm rozdzierał się we śnie, a przerażenie napełniało ludzi, którzy nieoczekiwanie stanęli przed grożącym żywiołem, groźniejszym jak żaden inny. Duży alarm. Ludzie spieszyli do piwnic , aby zabezpieczyć przynajmniej najważniejsze rzeczy. Pomieszczenia piwniczne musiały zostać opróżnione. Szczęśliwy ten, kto jeszcze zdążył zabrać niezbędne rzeczy. Biada temu, kto nie miał już czasu troszczyć się o rzeczy, lecz ledwo udało mu się uratować samo życie. Tak bywało gdy ratownicy spod znaku szarych i brunatnych chust wskakiwali wszędzie, nie zważając na zagrożenie, gdy udało im się ratować zagrożonych. Prawdopodobnie w tych niebezpiecznych godzinach zaledwie rodziło się poczucie wspólnoty i poczucie odpowiedzialności bardziej okazywane innym. Ci ludzie byli zdani na siebie, jeden pomagał drugiemu - tak dobrze to szło. Przecież ta wspólnota postępowała jeszcze dalej. W budynkach ludzie byli zjednoczeni; pytali o potrzeby innych. - Tu użyczono światła, tam chleba, odrobinę mleka lub dzielono się ostatnią bułką, ostatnim ziemniakiem - przecież nikt nie mógł być głodnym. A jeżeli ktoś zdołał uratować tylko to co miał na sobie to otrzymywał pomoc w rzeczach lub miejsce, gdzie mógł spocząć tyle na ile było to możliwe w tych okolicznościach. Gdyby taki zakres pomocy i wspólnoty był bardziej okazywany na co dzień , z pewnością byłoby okazywane mniej złości i niezrozumienia , a za to więcej przyjaźni i pokoju.
Minęła trwożna noc , szczególnie trwożna bo zgasło światło, do tego grożące szaleństwo o coraz większej sile przybierającej wody. Gdy od wschodu na niebie powoli wstawał ranek, można było po raz pierwszy zobaczyć jakie zniszczenia poczyniła woda.
Z dużym impetem zostały wyłamane okna piwniczne , niesłychany nurt rozlał się na ulice, a nie był to bynajmniej mały nurt, szczególnie przybierał i przedstawiał najgroźniejsze wiry na skrzyżowaniach . Trzeba było wielkiego wysiłku, gdy czasem musiano się przeprawić z jednej strony ulicy na drugą po linie, pomocne ręce napinały się aby odrobinę zmniejszyć zagrożenie. Przekraczający bramy opisywali również niebezpieczne miejsca, zdarzało się wielokrotnie przy próbach przepłynięcia wjazdu, przy tak silnym nurcie proste pokonanie takiego odcinka pontonem było osiągane po wielu wysiłkach. Niemniej niebezpieczne były rozerwane ulice i wloty kanałów. Pomimo to musiano wielu rodzinom dostarczyć najbardziej podstawowe środki do życia, ponieważ wiele kuchni i spiżarni miało niewielkie zapasy , a nikt nie brał pod uwagę możliwości takiej katastrofy.
Wszędzie znajdowali się pomocnicy, którzy z plecakami i dużymi kijami w ręku brodzili przez wodę; miejscami zapewne musieli płynąć, aby się przeprawić. Przy tym wszyscy byli uradowani, gdy ponownie osiągnęli swoje cztery ściany, mogąc przy tym przynieść coś do jedzenia. Takie to rozpaczliwe położenie dochodziło do nieszczęść tych, którzy cały swój majątek musieli oddać bezlitosnemu żywiołowi wody i musieli znaleźć schronienie w kwaterach zbiorowych. Zapewne musieli oszczędzać przez miesiące i lata, pilnie pracowali, i tylko okrutne przeznaczenie wyrwało wynik znoju i pracy ich rąk. Nie tylko te rzeczy codziennego użytku są każdemu drogie, bardziej jeszcze te dobra które zdołało się wypracować; były to ogródki, które są obrabiane każdego roku w pocie czoła, był to drobny inwentarz, który - co zrozumiałe - stanowi ważną pozycję w życiu przede wszystkim w gospodarstwach małych osad. Wszystko to oddano wodzie na dobre i złe. Istniała zaledwie nadzieja, że los łaskawie ulituje się. Ci ludzie, którzy znani są z opanowania mogli przyjąć rozłąkę, ale przede wszystkim dzieci nie ogarniały tego , co się wszędzie stało i ciągle pytały kiedy będą mogły wrócić do domu. Do domu? Dla wielu nie było już w tej chwili żadnego powrotu, żadnego mieszkania, żadnego domu. Pozostała w tym nieszczęściu tylko pociecha, że nie zostaną opuszczeni w potrzebie, oraz, że znajdą się dobre serca i otwarte ręce, które w miarę możliwości zechcą spróbować łagodzić ich niedolę. Ludzie przeżyli naprawdę ciężkie godziny, godziny w których wykazano troskę o rzeczy codziennego użytku. Powierzchowności są nieistotne , tylko wewnętrzna wartość człowieka pozostaje niezwyciężona i nie przemija także wtedy, gdy doczesne życie kończy się.
PRZY MŁYNIE PROCHOWYM (UL. POWSTAŃCÓW)
Zawsze, gdy Nysa Kł. niesie ze sobą wiele wody bacznie przyglądają się mieszkańcy Młyna Prochowego {Powstańców) wzrastającemu nurtowi.; w końcu już niejednokrotnie rzeka pozbawiła mieszkańców Młyna Prochowego całego mienia . Bywało tylko, że niszczyła tylko ogrody, które były pielęgnowane z miłością i troską. Tym razem rzeka dotknęła wszystkich okrutniej. Z wściekłością w oczach patrzyli ciężko poszkodowani mieszkańcy tej części Powstańców (Pulwermuele) na już obłaskawiony nurt rzeki , która powróciła do starego koryta i płynie jak zawsze swoim rytmem.
Był czwartek. Zaniepokojenie kierowało kobiety i mężczyzn tego zakątka Powstańców ku Nysie Kł. lub pobliskim rowom młyńskim, aby obejrzeć odnogę rzeki, której stan wody już się podnosił. Ciągle jeszcze istniała nadzieja , że deszcz wkrótce ustanie, a poziom wody w rzece będzie opadał. Wieczorem wszystkich ogarnął niepokój, bowiem szaleństwo mas wody było coraz większe. Zaniepokojenie kierowało tych lub tamtych ku sąsiadkom z zapytaniem co by tu zrobić najpilniej. Pewna pani, która przeżyła powódź w 1903r,
uważała, że najlepiej byłoby zadbać o pościel puchową, niezbędną bieliznę i odzież znajdującą się na dole i zabezpieczyć ją w każdym przypadku. - Niestety. Została ona źle odebrana przez młodszych. Więc niby tylko pesymiści wynosili niezbędne rzeczy z dołu. Optymiści tymczasem czekali na to jak się sprawy potoczą. Stopniowo i oni rozpoznawali przecież postępujące niebezpieczeństwo i robili to samo. Ci pierwsi szukali kwater u krewnych lub znajomych w mieście. Wkrótce po tym była już policja na miejscu i poleciła wszystkim mieszkańcom Młyna Prochowego schronić się w szkole dla chłopców .Każdy zbierał się z najpotrzebniejszymi rzeczami i maszerował do szkoły, z sercem pełnym obaw czy ponownie zobaczy swoje mienie. Tylko niewielu próbowało w tym krótkim czasie ratować jeszcze z podłogi swoje pełnowartościowe meble, a już woda napierała ze wszystkich stron. Osiągnęła rowy młyńskie, wał i runęła na najniżej położone domy. Od ul Powstańców rzeka torowała sobie nową drogę z rozszalałym szumem przez podwórka, aby zniszczyć po drodze wszystko co jeszcze istnieje. Dodatkowo była zupełnie ciemna noc. Młynówki, Nysa Kł., Bielawka staw łabędziowy, łąki i ogrody stały się jednym wielkim jeziorem. Woda w mieszkaniach osiągnęła ok. 1,7m wysokości. Zniszczona pościel, wywrócone szafy , rozbite naczynia, wyłamane drzwi, wybite szyby w oknach i zburzone piece. - Tak znajdowaliśmy na powrót nasze mieszkania! Krótko mówiąc nie było tego dużo więcej. Wszystko było pokryte okropnym szlamem. W spiżarniach była jedna wielka breja.
Ludzie całe lata troszczyli się o swój majątek, teraz w kilka godzin wszystko zostało obrócone w kupę gruzów. Trzeba było pracować dzień i noc. Bieliznę należało wyjąć z szuflad - przeważnie była w stanie odbarwionym. Na suchym placu stoi rumowisko i czeka. Czy jeszcze się coś z tego przyda, lub czy trzeba je poświęcić na unicestwienie? Wiele kobiecych rąk miało moc pracy. Od każdej pomocnicy zależało wiele.
Teraz narada mieszkańców Młyna Prochowego. - Czy po uporządkowaniu mieszkań powinni powrócić? Niejeden zapewne zastanawia się czy zdoła jeszcze raz poddać się takiej katastrofie. Ale koniec z końcem wolą oni z powrotem swój stary dom, jeśli nawet będą musieli zacząć od początku.
Oni są jak nadbrzeżni mieszkańcy. - Woda zniszczyła cały ich majątek, pomimo to zaczynają ponownie. Ich dom rozbity. Płonna nadzieja, że ponowne szkody nie wystąpią i że w potrzebie i zagrożeniu w swej starej ojcowiźnie znajdą nowe.
WIDOK Z WIEŻY RATUSZOWEJ
Spod budynku Rady Miejskiej płyniemy pontonem wokół pomnika cesarza Fryderyka na rynku, kotwiczymy przy wejściu do wieży ratuszowej i wspinamy się spiralnymi schodami w górę. Chodzimy jak ten zużyty duży ciężar zegarowy w którym leży napełniona piaskiem skrzynia przejściowa (czyż nie powinien wybijać ostatnie godziny Nysy?). Jeszcze piętro wyżej słychać uderzenie za uderzeniem - pracę wielkiego zegara. U góry przy następnych schodach zabiegowych przez wąziutkie okienka czuć mocny zapach wody. Jaki przenika całą naszą nieckę Nysy. Gdy idziemy górnym podestem, jesteśmy zaskoczeni, a ja mam uczucie : jestem w Wenecji na Campanile, pode mną u mych stóp miasto na lagunie. Tu i tam wielka cisza na wodnych ulicach, gdzie pluskające fale uderzają o drzwi domów, a łodzie ciągną po ulicach. Gdzie prawie wcale niema ludzi, ale ścieżka ratunkowa przekraczająca rynek , szczelnie zapełniona. Mimowolnie musi się w ludzkim wirze myśleć o Ponte di Rialto. Tylko ludzie na dachach świadczą, że spokój ponad miastem jest pozorny. Jeszcze dokładne, spojrzenie, spojrzenie jak tam na dole między lukami domów z ogromną szybkością wiruje nurt wody, jak na narożnikach domów szumią spienione fale. Pomiędzy starym miastem a Radoszynem syczy rzeka jak pierwotny nurt w potopie. Przecież tam z tyłu w osłonie obwałowań twierdzy leży dobrze zabezpieczony Radoszyn.
Wolne od wody nisko położone ulice, ale pomimo to odczuwa się z góry na dół do zwieńczenia naszej wieży jak tam na dole wszystkich ogarnia gorączka nerwowa. - Czy wytrzymają nasze wały?
Powyżej nich zupełnie zatopiony basen miejski. Do pierwszej śluzy w parku miejskim ciągnie się zygzakowaty wał, który jak za czasów Fryderyka , spiętrza wodę do krawędzi wzgórz. Na drugiej stronie sterczą długie brązowe jęzory ziemi sięgające po Górną Wieś. Przecież przyrost nurtu, pomiar nurtu to nie jak odległe falowanie tej odciętej dżungli w dżungli. Kto przepłynął wezbrany Dunaj na Nizinie Węgierskiej, czuje się tam usadowiony ponownie - gdy ten dziki krajobraz poczuje u swych stóp. Przecież ten obraz jest tu jeszcze o wiele bardziej dziki. Patrząc na wschodnie krańce miasta, gdzie stoją ozdobne altanki, które jakby jakieś dziecko w dzikiej swawoli pomieszało i powywracało.
Szukać przy mnie z pomostu wieży, lornetką, wypędzonych stamtąd mieszkańców , odkrywać ich domy, ogrody? - A jeden podporucznik wyszukuje stąd drogę dotarcia do zalanych wsi, rozpoznając przy tym podwodne nurty.
Nawet ten obraz z tej godziny, na miasto, na przepełnione koryto rzeki Nysy Kł. wyjaśnia w tym przypadku, że stare miasto ze swym starym rdzeniem tylko w tym miejscu powinno powstać. Bowiem jak wyspa sterczy jedynie mała starówka, górująca pośrodku szerokiej wodnej doliny.
Gdy stary Fryc powiązał stare miasto z łańcuchem wzgórz, w późniejszych czasach przez Radoszyn, zaporą powstałą na połowie doliny Nysy Kłodzkiej, budował swoją Dolną Wieś ulokowaną przecież tak daleko od centrum, tak, że fala powodziowa między miastem a Dolną Wsią mogła dokonać tylko niewielkich spustoszeń.
Późniejsze czasy nie wykazały żadnego zrozumienia wobec zamiarów tego wielkiego króla i genialnego budowniczego twierdz. Zabudowano nieckę zalewową pomiędzy miastem a Dolną Wsią tak, że budynki, kolej, nasypy drogowe zablokowały drugą stronę doliny Nysy Kłodzkiej. Wszystko to ze szkodą wpłynęło na katastrofalną powódź - To tragedia tych dni. Wzburzeni schodzimy z wieży.
ZAGROŻENIE KOŚCIOŁA ŚW. JAKUBA
Największy kościół w Nysie, katedra św. Jakuba, nie został oszczędzony przez powódź. Szalejący żywioł podmył fundamenty olbrzymiej gotyckiej budowli szacowane na ponad sześćset lat, które dźwigają najbardziej stromy dach w tej części Europy (w oryginale najbardziej stromy dach w Niemczech), a przede wszystkim to miejsce gdzie spoczywa wielki filar. Z przerażeniem musiano stwierdzić, że po lewej stronie przed amboną stojący olbrzymi filar wykazał duże rysy, które wystąpiły po obniżeniu się fundamentów.
Natychmiastowe badania - które na razie były możliwe tylko w niewielkim zakresie - przyniosły fakty, że pod Głównym cokołem fundamentu została wypłukana znajdująca się tam warstwa piasku. Różnorodne obniżenia podłoża były w kościele potwierdzone szerzej już wcześniej, jednakże nie miało to żadnego wpływu na stan budowli i nie stwarzało tak wielkiego zagrożenia jak obniżenia fundamentów filaru. Nyska pomoc techniczna podjęła natychmiast na polecenie burmistrza dr Fiebigera pierwsze prace pomocnicze zabezpieczające, aby podeprzeć szczególnie mocno zagrożone filary . Dopiero dokładne badania mogły oddać jak mocno postąpiły te wypłukania. Te badania pozwalają teraz podjąć przedsięwzięcia dla poszczególnego fundamentu. W końcu upadek pojedynczego filara natychmiast, oczywiście, odbije się na współpracującym sklepieniu, a wtedy katastrofa byłaby w końcu nieunikniona. W mozolnym i powolnym trudzie musiały zostać przeprowadzone kroki zaradcze, które okazały się niezbędne do uratowania tej wspaniałej gotyckiej budowli.
Także w kościele bożogrobców (św. Piotra i Pawła) powódź była przyczyną do znacznego obniżenia podłogi, która - jednakże- dla najpiękniejszej nyskiej budowli barokowej nie stanowiła znaczącego zagrożenia".
PACZKÓW ODCIĘTY PRZEZ WODĘ
W przeciągu czwartkowego popołudnia powódź nawiedziła Paczków w obrębie miasta. Równej tej chyba jeszcze nigdy nie notowano. Strumyk Kamienica (Kamitzbach) przerodził się we wściekły nurt, był w stałym przyborze i wystąpił z brzegów, oraz zagroził wszystkim przyległym domom tak, że ok. godz.17. ponownie odezwał się sygnał alarmu i wezwał zagrożonych do opuszczenia mieszkań.
W swym dalszym biegu masy wody porwały ze sobą mosty, płoty, stajnie, drewno budowlane itp. Szczególnie groźne było położenie przy moście na Kamienicy przy BERGMANSTRASSE (Pocztowa). Tutaj nurt mógł zaledwie pomieścić się pod łukiem mostu, zerwał masywne mury i wyrwał kawałek gruntu przy WALLSTRASSE (?) nr 20 aż z głośnym hukiem runęła oficyna. Znajdująca się tam kobieta została szczęśliwie uratowana w ostatniej chwili. Następnie fala powodziowa wyrwała z korzeniami wielometrowej wysokości drzewa, wszystko co leżało na jej drodze - ogrody, parcele - zostało pod wodą.
Tymczasem Nysa Kłodzka, oczywiście, nadal przybierała i wylała razem z młynówką, która również przybrała olbrzymie rozmiary; o wiele gorzej niż przy pierwszej powodzi. Ulice MUEHLSTRASSE(?), UFERSTRASSE(?), i pewna część NIKOLAISTRASSE(A. Krajowej) z wszystkimi drogami bocznymi. Szkoła Rolnicza "Śląski Dwór" ("Schlesische Hof") , MEISEL - SCHMIEDE(?), Zakład Kamiarski Foersthena (Foerstersthen Steinwerke) i wiele przyległych domów mieszkalnych było odciętych przez wodę.
Tak samo wyglądały łąki i pola aż do dworca - jak jedno wielkie jezioro. Tak więc w piątek rano komunikacja tam jak i do KEHLLEISTEN FABRIKEN(?), tartaku ROCZNZKA, mleczarni centralnej była zupełnie przerwana. Równie rozpaczliwy widok przedstawiała ulica Narutowicza (Glatzerstr.) . Tu szturmująca woda strumyku gościckiego ("Gos") przez warsztaty samochodowe Michalczyka, zadała niezmierzone straty na ulicy i przeszkodziła we wszelkiej dalszej komunikacji w kierunku Kamienicy (Grenztal). Dodatkowo całe miasto w godzinach wieczornych pogrążyło się w ciemności, ponieważ przy mostku nad potokiem kamienieckim przy BERGMANSTRASSE (Pocztowa) zostały zniszczone przez płynące pnie drzew znajdujące się tam kabel i rurociąg gazowy. W tych ciemnościach nocy rozjaśnianych tu i ówdzie przez pochodnie rozbrzmiewały niekiedy syreny strażackie, które ostrzegały o zbliżającym się niebezpieczeństwie, oraz ogłaszano to i owo. Mieszkańcy, którzy w poszczególnych częściach miasta posiadali zagrożone domy, znajdowali noclegi w szkole św. Agnieszki, hali szpitala, w domu starców itp. Również nieustannie potrzebowano karetek sanitarnych do zabezpieczenia osób starszych i chorych. Niezmordowane były drużyny S.A , straży pożarnej i służb sanitarnych; dzień i noc w ruchu, aby nieść pomoc potrzebującym współtowarzyszom , nieraz z narażeniem własnego życia.
Szczególnie ciężką pracę musiała wykonać S.A. w dzielnicy WEHRDORF (?). Około północy spotkano ekipę ratunkową nyskich saperów. Informowano starostwo i komitet powiatowy partii o wielkości szkód powodziowych, które już drugi raz dotknęły miasto.
Największe przerażenie wywołała wiadomość w piątkowy poranek o godz. 9, że dwa duże łuki masywnego mostu na Nysie Kłodzkiej zostały zerwane przez powódź.
To okropny widok zobaczyć ten zniszczony most, całą tę masę wody dookoła, która zatopiła przyległe drogi lokalne i przerwała wszelką komunikację. Również w piątek saperzy znowu byli na stanowiskach i oferowali w wielu miejscach ciężką pracę ratunkową. Po opadnięciu wysokiej wody nastąpiły ogromne szkody powtórne spowodowane przez powódź na terenie Paczkowa; dopiero teraz możliwe do oszacowania. Przy spokojnym nurcie w marszu przeciwnym wzdłuż potoku kamienickiego rozpoczętym od mostu przy CHARLOTTENTHALER (?), gdzie wprawdzie nadbrzeżne mury wykazywały ciężkie uszkodzenia ale powódź przetrwały. - Najpierw ukazał się nam widok na ogrody, wyposażenie stajni dwunastorodzinnego domu przy REICHENSTEINER STRASSE (?), które w większości obsunęły się w miejsce gdzie wcześniej była stodoła , oraz na wypłukany kawałek jezdni. Budka transformatorowa przy zakładzie krawieckim, której mocne mury zostały oderwane, groziła zawaleniem. Również niżej położony TREMER`SCHE HAUS (?) padł ofiarą powodzi. W ogóle potok Kamienica w obrębie miasta wyżłobił sobie nowe koryto. W wielu miejscach brzeg został oberwany tak, że same wyrządzone tu szkody są niezmierzone i musi minąć sporo czasu zanim nadbrzeże zdoła się doprowadzić do porządku. Idźmy tym samym tropem dalej. Oto widzimy na tyłach mostu przez Kamienicę przy BERGMANNSTRASSE (Pocztowa) ruiny domu, oraz sterczące resztki mocnych, masywnych murów, również mocne pnie drzew wyrwane z korzeniami zostały tu położone w wodzie wzdłuż i wszerz . Jeszcze w niedzielę w tym miejscu strażacy byli zajęci pracami ratowniczymi. Następnie przy byłym obozie pracy urwały fale nadbrzeżne mury na odcinku około 60m i zniszczyły wszystkie urządzenia ogrodnicze. Właśnie ponury widok przedstawiała działka Gerbera Waltera przy MUEHLSTRASSE (?). Duży ogród warzywny i owocowy, który służył właścicielowi jako utrzymanie, stał się rumowiskiem z grubą warstwą błota. Żadnych śladów, że tu jeszcze niedawno było wyposażenie ogrodu. Woda potoku zrobiła sobie tu nowy ciek poprzez znajdującą się tu garbarnię, która zresztą poniosła odczuwalne straty, następnie parła przez dom i piwnicę. Również Szkoła Rolnicza (Śląski Dwór), Zakład Kamieniarski Foerstera jak i w ogóle wszystkie domy i posiadłości przy WALLSTRASSE (?), MUEHLSTRASSE (?) oraz UFERSTRASSE (?) wraz z wystającymi elementami zostały otoczone i zalane wodą.
Gdy przybyliśmy nad duży masywny most nad Nysą Kłodzką , gdzie runęły dwa łuki, poznaliśmy dopiero prawdziwe , ogromne szkody powodziowe. Do tego wszystkiego brakowało miastu póki co wszelkich połączeń z dworcem kolejowym, który był osiągalny tylko przy dalekim objeździe przez Otmuchów. Duże szkody poniosła też peryferyjna dzielnica WEHRDORF, która musiała zostać ewakuowana, tartak Rocznzka wcześniej ogrodnictwo Huebscher`a i Śląska KEHLSTEINFABRIK (?) - gdzie jeszcze trwają prace porządkowe. Tam rozruch będzie podjęty tak szybko jak to możliwe.
Poprzez intensywne prace dzień i noc w niedzielę koło południa popłynął ponownie prąd i gaz".
Strona tytułowa książki 'Das Hochwasser zu Neisse 1938'.JPG
|
|
Plik ściągnięto 163 raz(y) 413,51 KB |
|
_________________ Zapraszam do: Muzeum w Nysie // Neisser Kultur- und Heimatbund e.V. |
|
|
|
|
ralf
Administrator
Dołączył: 07 Lis 2017 Posty: 3085 Skąd: Kraków
|
Wysłany: 2017-11-21, 01:51
|
|
|
DALSZY CIĄG TREŚCI KSIĄŻKI:
SPUSTOSZENIA W POWIECIE NYSKIM
W następstwie nieustających opadów deszczu wody Nysy Kłodzkiej, Białej Głuchołazkiej wraz z dopływami, oraz wody małych rowów, potoków wiejskich 1. września osiągnęły taki poziom, że przy dalszych nieustannych opadach musiano brać pod uwagę ich wystąpienie z brzegów. Rankiem 1. września nad całym obwodem nyskim nastąpiło oberwanie chmury, które trwaniem i masą opadów przewyższyło wszystko co dotąd miało miejsce.
W krótkim czasie wystąpiły z brzegów Nysa Kłodzka i jej wody boczne, małe strumyki wiejskie i rowy wszelkiego rodzaju. Powódź musiała być brana pod uwagę.
Meldunki z Kłodzka i Bystrzycy Kłodzkiej (Habelschwerdt) dały powód, że już o godz. 8 rano w górnej części powiatu (Paczków i okolice) zagrożona ludność została zaalarmowana na wypadek niebezpieczeństwa powodzi. Straż , pomoc techniczna, formacje wojskowe, służby pogotowia, Niemiecki Czerwony Krzyż zostały postawione w stan gotowości. Zostały ewakuowane budynki leżące w niecce powodziowej. Mieszkańcy, zwierzęta gospodarcze i drobny inwentarz zostali przeniesieni gdzie indziej. Alarmujące wieści z Kłodzka i
Bystrzycy Kłodzkiej wpłynęły na wytypowanie właściwych miejsc strefy powodziowej oraz wprowadzenie odpowiednich środków zaradczych. W Głuchołazach i okolicy obserwowana była Biała Głuchołazka i jej dopływy. Pod wpływem starostwa w Głuchołazach polecono wystawić warty powodziowe, aby zaalarmować ludność przy dalszym podniesieniu się wody do oznaczonego poziomu.
W południe ustalono, że w okolicach Śliwic (Schleibitz), Meszna (Moesen), Broniszowic (Bruenschwitz) i Wierzbno (Wuerben) nastąpiło zalanie dróg lokalnych drugiej kategorii i wszystkich dróg polnych.
Wody gruntowe i HASENBACH (nazwa strumyku Zajęczy Potok?) miały w obrębie tej gminy przemienić się w jezioro. Straż była gotowa do czynności ratowniczych. Musiano liczyć się z dalszym przyborem wód. Polecono niezwłocznie blokadę dróg i mostów, straże i wspólnoty sąsiedzkie również postawiono w stan gotowości, oraz ewakuowano zagrożone zagrody.
O godz. 16 potok Kamienica na odcinku REICHSSTRASSE (?) Paczków - Złoty Stok (Reichenstein) w kierunku Kamienicy wypełnił się rwącym nurtem. Po godz. 16.30 drogi zostały zamknięte dla samochodów ciężarowych, a później dla wozów konnych. O godz.19 zostały rozstawione oddziały saperów w Paczkowie, Kamienicy i Gościcach. Alarmowanie grup powodzian było przeprowadzone dobrze i we właściwym czasie.
Utrata życia ludzkiego w bezpośredniej powodzi nie nastąpiła, także według dotychczasowych ustaleń utrata zwierząt gospodarczych i świń powinna być nieistotna. Przeciwnie jest z liczeniem strat w drobnym inwentarzu. Główne szkody ustalono na ulicach, mostach i budynkach a także na uprawach roślin okopowych. Bardzo interesujący jest przegląd meldunków, nadchodzą telefonicznie do starostwa. O godz. 18 meldował przedstawiciel urzędu z Białej Nyskiej, że droga Biała Nyska - Morów jest zalana na wysokość 1m i musi zostać zamknięta. Jak jest napisane na małej karteczce - o godz. 19 pod wodą znalazło się wiele domów, bydło było ratowane z największym trudem. W Śliwicach największe zagrożenie meldowano o godz. 20.30. - Niewiele później ewakuowano część budynków. W Paczkowie tymczasem ustawicznie podnosiła się woda, to oznaczało wielkie niebezpieczeństwo. O godz. 21.25 ostrzeżono mieszkańców trąbką strażacką, zablokowano wszystkie mosty. O godz. 21.45 ewakuowano zagrożoną część Głębinowa (Glumpenau). W Kubicach (Kaundorf) ogłoszono o godz. 22.45 duży alarm, podczas gdy Głuchołazy meldowały około północy, że woda w Białej Głuchołazkiej opada i nie grozi już niebezpieczeństwo.
Jazda rozpoznawcza po miejscowościach dotkniętych powodzią oddaje następujący obraz:
Na wyjściu z miasta były zniszczone przez powódź mosty, co uniemożliwiało wydostanie się w kierunku Konradowej. Straż ogłosiła alarm w Konradowej we właściwym czasie, ewakuowano kilka zagród, które były szczególnie zagrożone. Potem, gdy już straż zakończyła pracę, 22 letni syn gospodarza Elekampf`a z Niwnicy (Neunz) udał się w drogę do domu. Po drodze dopadła go powódź i utonął. Burmistrz ogłosił, że zostały zniszczone plony, ponieważ stan wody w stodołach sięgał 2 metrów. Duże straty poczyniła woda w urządzeniach gospodarczych.. Gmina Konradowa została odcięta od świata. Drogi wiejskie były nieprzejezdne dla furmanek. Zatroszczono się o zaprowiantowanie ludności. Służby łączności w czasie alarmu przeciwpowodziowego były w Konradowej wszędzie we właściwym czasie.
Jednakże fala powodziowa nadeszła niezwykle szybko, tak, że wiele budynków nie zdołano ewakuować. Znaczna część pól uprawnych tej gminy znalazła się pod wodą.
W gminie Kubice 8 posiadłości zostało zupełnie odciętych przez wodę. Poza tym w gminie wszystko było w porządku. Pola są pod wodą. Było zapewnione zaopatrzenie mieszkańców w żywność jak również ulokowanie mieszkańców zagród dotkniętych powodzią. Nie było strat w bydle.
Gmina Kużnice (Kupferhammer) została uwolniona przez wodę w sobotę o godz. 11. Nie było strat w ludziach i bydle.
Po lekturze karteczek informacyjnych już na dzień przed powodzią dowództwo saperów decydowało o najpotrzebniejszych przygotowaniach do spotkania z wodą. Dowództwo to wykonało nadzwyczaj dobrą robotę. Ale pomimo to pola były nadal zalane. Jeden most był podmyty i oparł się na jazie. Ten most czasowo nie może być udostępniony mieszkańcom miejscowości. Dowództwo saperów dostało polecenie dokonania ewakuacji. Zbiory w stodołach znalazły się okresowo pod wodą. 10 budynków musiano ewakuować, ale ewakuowani pomimo prac saperów ponownie woleli wrócić. Nie było strat w bydle. Zostało zapewnione zaopatrzenie w żywność i wodę pitną. Uratowano sześć rodzin będących w pilnej potrzebie. Alarmowe służby ratunkowe były powoływane na czas i działały aktywnie.
Również ekipa saperów dotarła do Głębinowa o czasie, aby ochronić miejscowość przed powodzią. 30 zagród musiało jednak zostać ewakuowane, które też rzeczywiście znalazły się pod wodą. Nie było strat w bydle. Jednakże wystąpiły takie w nierogaciźnie i drobiu. Mieszkańcy ewakuowanych domów zostali w całości ulokowani. Zapewniono żywność i wodę pitną. Nie odmówiono połączeń elektrycznych. W Dolnej Wsi stodoły znalazły się pod wodą. Służby alarmowe były tu bardzo dobrze prowadzone.
W Śliwicach powódź w szczególnym rozmiarze nie była jeszcze w ogóle potwierdzona w sobotę. Zagrody dotknięte powodzią zostały ewakuowane przez ekipę saperów, która była na miejscu, ale ewakuowani z powrotem wracali. Pola znalazły się pod wodą.
W Mesznie (Moesen) woda po wystąpieniu po prostu odpłynęła. Przedtem 5 - 6 zagród znalazło się pod wodą. Nie było strat w ludziach i bydle. Służby alarmowe i ratunkowe działały w najlepszym porządku.
W Trzeboszowicach (Schwammelwitz) 15 zagród zostało ewakuowanych (ludzie i zwierzęta). Połączenie elektryczne obiecano wkrótce. Trzy istotne mosty zostały zniszczone, to znaczy , że zostały ciężko uszkodzone mosty na trasach przelotowych, tak, że nie nadawały się do przejścia. Do uporządkowania mostów wyznaczono prace obowiązkowe. Zaopatrzenie w żywność i wodę przeprowadzono należycie. Służby alarmowe i informacyjne były należycie zorganizowane.
Także w Gościcach (Gostal) nie było strat w ludziach i bydle. Trzy budynki musiały być ewakuowane. Jednakże poszkodowani mieszkańcy wracali ponownie do swych domów. Szkody na polach są straszne, bowiem wszystkie pola znalazły się pod wodą. Zaopatrzenie w światło, wodę i artykuły żywnościowe jest bez zastrzeżeń.
Nie było szkód w budynkach. Alarm przeprowadzono o czasie. Masywne mosty nie zostały zniszczone, 10 ważnych mostów zostało podmytych. W Kamienicy droga krajowa częściowo została podmyta tak, że tylko można było poruszać się jedną stroną. Także tu znakomicie sprawiła się aktywna grupa saperów, tak, że nie było strat w ludziach i zwierzętach. Szczególnie dotkliwe straty były na polach, ponieważ bardzo dużo pól znalazło się pod wodą. Cztery ważne mosty zostały podmyte. Musiano wysiedlić dwie rodziny. - Znaleźli schronienie u sąsiadów. Nie było światła z powodu zerwania przez powódź masztów przesyłowych.. W akcji ratowniczej jeden strażak złamał sobie żebra. Został położony w szpitalu w Paczkowie. Zaopatrzenie w wodę pitną i artykuły żywnościowe było regularne. Wysokość szkód w innych gminach powiatu nie może być wyliczone, ponieważ różne miejscowości są nieosiągalne z powodu powstałych uszkodzeń mostów.
W Drogoszowie (Neusorge) dwóch saperów straciło życie w akcji ratowniczej. Trzeba podkreślić, że alarm we wszystkich gminach ogarniętych powodzią wypadł nadzwyczaj dobrze. Szkody szacuje się na ponad 6mln marek.
POMOC ZE WSZYSTKICH STRON
Minęły godziny od okropnej katastrofy powodziowej, godziny, które pokazywały coraz więcej tego, jak ciężkie straty zostały wyrządzone przez wodę. Podczas powodzi nie można zupełnie mieć wyobrażenia o następstwach zalania. Zapewne przeczuwa się, że spustoszenie będzie wielkie, zwłaszcza rwący nurt wody musi być niszczący, ale rzeczywistość jawi się jeszcze straszniejsza. Godziny od powodzi minęły jak w locie, w końcu było zbyt wiele do roboty, że zaledwie wystarczało istniejących rąk aby najpierw załatwić najpilniejsze prace. Wszędzie pracowano gorączkowo, przy tym przede wszystkim miasto znowu we wszystkich częściach musiało być zaopatrzone w oświetlenie elektryczne , gaz i wodę pitną. Te starania nie pozostawały bez efektów. Wszystkie ciągi uliczne miały po jednym dniu ponownie prąd i wodę, podczas gdy gaz w zasadzie nie mógł być podłączony tak szybko, ponieważ odtworzenie gazociągów nastręczało istotnych trudności. W dużym pośpiechu podjęto naprawy szkód, które woda poczyniła w najprzeróżniejszych miejscach ulic. Właśnie w ważnych punktach komunikacyjnych miasta zostały wyrwane przez wodę duże nieraz dziury . - Nie powinne być zaniedbywane ani przez chwilę. Te uszkodzone i zagrożone miejsca zostały natychmiast doprowadzone do porządku. Zwłaszcza wprost w ostatnich dniach po katastrofalnej powodzi był nadzwyczaj silny ruch. Nie tylko dlatego, że z powiatu przybyło do Nysy dużo osób, aby obejrzeć miasto objęte powodzią, ale aby wykonać wiele potrzebnych prac porządkowych. Oni potrzebowali większej komunikacji. Most nad kanałem ulgi przy nyskim Urzędzie Pracy (Prudnicka) , który stanowi ważne połączenie miasta w kierunku na Górny Śląsk, kwalifikował się w pierwszym rzędzie do ponownego postawienia. W końcu dla pieszych przerzucono prowizoryczny most nad kanałem ulgi. Wszystkie inne roboty drogowe miały być rozpoczęte dopiero później.
Chociaż we wszystkich częściach miasta dzień i noc pracowały pompy silnikowe i ręczne, to w pierwszych dniach po katastrofie długo jeszcze nie wszystkie piwnice zostały uwolnione od napierającej wody. Było wielu niezmordowanych pomocników, którzy chętnie i dobrowolnie stawiali się do dyspozycji przy tych pracach pomocniczych. Jeżeli była taka potrzeba , stawali czynnie przy pompach ci bliżsi i dalsi , aby tak szybko jak to możliwe uwolnić dolne pomieszczenia budynków od wody. Rozpacz wyglądała z pomieszczeń piwnicznych.
Z trudem musieli torować sobie drogę, poprzez powywracane meble, pomocnicy do prac ratunkowych.
Tylko wolno można było pojedyncze sztuki wydobyć na zewnątrz z zabłoconych i jeszcze mokrych pomieszczeń. Następnie stawiano rzeczy na jakimkolwiek podwórzu , lub przydomowym ogródku - ponieważ na powietrzu mogły szybciej wyschnąć. A, że tylko niewiele mebli było w ogóle zdatnych do użytku, stawiano wszystko : szafy, stoły, krzesła i pościel albo jedno na drugie, albo zostawiano ściśnięte razem tak, że już nigdy nie mogły znaleźć zastosowania. To wyglądało naprawdę jak ironia losu, że małe i nie najważniejsze rzeczy jak wazy, miski - na pewno z kruchego materiału nie wykazywały nawet pojedynczej rysy. Na stole pozostał garnek z mlekiem zupełnie nienaruszony, chociaż stół był uniesiony przez wodę i postawiony w inne miejsce; a więc te rzeczy nie najważniejsze przetrwały powódź, podczas, gdy wartościowe dobra zostały zniszczone. Jak to wyglądało w biurach, które także nie zostały oszczędzone przez powódź?
Z początku było w ogóle całkiem niemożliwe trafić z jakimikolwiek ustaleniami, czy istnieją wszystkie akta i ile zostało wypłukanych przez nurt wody.
W wielkim trudzie, a często nie bez pośpiechu, namoczone księgi musiały zostać wyjęte z regałów. Karteczki leżały w jakimś kącie, rozsypane, o ile jeszcze w ogóle można je było znaleźć. Pismo było jeszcze ledwo co do odczytania. Jakieś notatki na posklejanych stronach lub uwagi nie mogły być w ogóle odnalezione. Miejski Urząd Zdrowia w Nysie został przez powódź tak ciężko poszkodowany, że praktycznie cała pracę musiał zacząć od początku. Co to znaczy, może tylko ten zrozumieć, kto sam miał sposobność doświadczyć tej niezwykle rozległej i wielostronnej czynności Urzędu Zdrowia; przy tym wymagającej wielodniowego ustalania, żądania pracy zewnętrznej, często jako bezpłatnej , która ponownie musi być odtworzona.
Ile czasu i trudu potrzeba nie tylko do uporządkowania pozostałych materiałów, lecz tej przy uzupełnianiu.
Te szkice powinne być mozaiką, mozaiką z obfitego zniszczenia jakie powódź zgotowała Nysie. Niewielu jednak potrafi pojąć zasięg tej katastrofy, oni mogą też wskazać, że zakres pomocy, współpracy i co najważniejsze gotowość do poświęcenia wykazano w godzinach najcięższych.
DUŻY WKŁAD WOJSKA
W tych dniach dużej katastrofy powodziowej, wszystkie oddziały garnizonu nyskiego właściwie wzorowo stawiły się do dyspozycji przy wszystkich świadczeniach pomocy. Nasi żołnierze i oficerowie jak drużyna byli zawsze tam, gdzie rodziło się największe zagrożenie. Duże poświęcenie było poniesione przez te oddziały, a bez ich pomocy Nysa nie miałaby takiej ochrony jakiej potrzebowała w tych ciężkich godzinach. - Bowiem wszyscy inni ratownicy nie mieli wystarczającej ilości ludzi, aby dotrzeć do wszystkich miejsc. Mieszkańcy Nysy nigdy nie zapomną tej pomocy.
25. sierpnia wskutek utrzymujących się obfitych opadów Nysa Kłodzka niosła tak wiele wody, że jej koryto już nie wystarczało i potrzebny był udział wojska. O godz. 14.30 powstała grupa ratownicza w składzie 1 sierżant, 2 podoficerów i 20 żołnierzy z 2. kompanii 8. bat. saperów. Mieli do dyspozycji 1 sam. osobowy, 2 samochody ciężarowe, 2 pontony , duże tratwy z niezbędnym sprzętem do wysłania do Kozielna (Kosel) koło Paczkowa bydła z zalanych terenów w dolinie Nysy Kłodzkiej. Pod dowództwem podporucznika Passekel`a udało się grupie sprowadzić na tratwę jedynie 7 szt. Bydła, które stało w wodzie zanurzone do ponad połowy tułowia i tak ratować. Grupa wróciła do garnizonu o godz. 23. W Nysie zaalarmowano 3. kompanię (motorową) 8. batalionu saperów o godz.9.30 z zadaniem budowy nowego mostu Kościuszki ( wtedy Berlińskiego). Szybko następująca wysoka fala na Nysie Kł. przewróciła pomocniczy most pontonowy firmy budowlanej i wrzuciła na most Kościuszki, przy tym przewróciła się do wody duża pogłębiarka. Kapitan Dehlman posłał tam 1 oficera , 1podporucznika, 6 podoficerów i 79 żołnierzy, usunąć zator, który utworzył się z pontonów, belek, bali ,szyn stalowych i innych materiałów. To była twarda, niebezpieczna praca i pierwszą jej ofiarą był st. szer. Kaczmarczyk. Kompania została zluzowana o godz. 23.30 przez 2. kompanię, która tę pracę prowadziła do końca - do ok. godz.2. O godz. 2.30 kompania powróciła do koszar pozostając w czuwaniu nad nurtem. 1. września o godz. 19 dowódca garnizonu nyskiego pułkownik (E) Berka otrzymał wiadomość, że z Kłodzka zameldowano o ogromnej ilości wody i należy się liczyć z niebezpieczeństwem powodzi. Dalsze prośby aby oddziały zachować w gotowości do ratowania zostały natychmiast spełnione. Gdy o godz. 20.15 z Miejskiego Urzędu Budowlanego nadeszła wiadomość, śluzy na zbiorniku Otmuchowskim muszą zostać otwarte, zostały posłane 1./I.R.38 do Radoszyna a II./U.R.44 w okolicę Młyna Prochowego celem ewakuacji zagrożonych. 8.batalion saperów otrzymał rozkaz bezpośrednio po południu podjąć w Paczkowie, Kamieńcu (Kamitz) i Brzezinie (Klein Briesen) prace ratunkowe.
Od godz. 17 batalion musiał zabezpieczyć i przygotować do dalszego użycia własny sprzęt z terenu ćwiczeń wodnych. W ciągu nocy zostali postawieni z 8 pontonami (wozami pontonowymi), ponad 20. tratwami,5. samochodami ciężarowymi i kilkuset żołnierzami wszystkich stopni w Kamienicy (Grenztal), Śliwicach (Schleibitz), Głębinowie (Glumpenau), Lewinie Brzeskim (Loewen) i dzielnicy Dolna Wieś. Czynności ratunkowe w tych miejscowościach trwały nieprzerwanie do popołudnia 2. września. Podoficer 2. komp. Ploch z dwoma podoficerami i 20. żołnierzami z tratwą umieścił bezpiecznie 128 osób, przy tym kilku ze zburzonych domów, oraz bardzo dużo dzieci, które znalazły się w zagrożeniu życia.
Tak oto fala powodziowa z całą swoją przypadłością powodziową zachowała Radoszyn, zostały natomiast przez nią zaskoczone dzielnice miasta, przez co wojsko otrzymało więcej pracy. I./I.R.38 musiała przy wielu stanowiskach służbowych porządkować, i mogła jeszcze poratować swoim pieczywem i mąką oraz uprzątnąć wiele piwnic na Radoszynie. I/U.R.44 został posadowiony do ratowania dzielnic Św. Roch, II/U.R 44 ustawił 11 sam. ciężarowych przy saperskim placu ćwiczeń do dowożenia piasku , oraz wziął udział w pracach ratunkowych w centrum.
Gdy wody w Nysie Kł. ciągle przybywało, i pod wodą znalazły się okolice ul. Wyspiańskiego, Mostowa oraz elektrownia wodna, a dowództwo garnizonu zorientowało się, że również wkrótce nie będzie światła; aby nie przerywać akcji ratowniczej, zorganizowano do dyspozycji oświetlenie rezerwowe. Około godz. 24. gdy domy już były zalane, a dowództwo zarządzało telefonicznie, załamał się most Kościuszki (Berliński) i zerwał ze sobą połączenie z pocztą. Wszystkie oddziały postawiły teraz dowództwo pod zagrożeniem unieruchomienia wojska.
Równocześnie musiało nastąpić ustawienie doprowadzenia prądu do poszczególnych grup żołnierskich i przestawienie napędu kuchni na utrzymanie kuchni polowej. Dalej, gdy utrzymująca się fala powodziowa objęła całe miasto, wymagane było niezmordowane, nieustanne utrzymywanie pod rozkazem każdego pojedynczego żołnierza. W ratuszu mieściła się centrala , przez którą każdy pojedynczy dowódca po wykonaniu zadania natychmiast otrzymywał nowe rozkazy. Było zupełnie niemożliwe wprowadzić w określony obszar małe pododdziały. Szczególnie musiała zostać wykazana współpraca pododdziałów między sobą i innych formacji jak policja , IN, straż,, S.A, NSKK i podobnych jako całość. Zaledwie możliwe było podkreślenie obciążenia pododdziałów - wszyscy byli wszędzie i pomagali , gdzie tylko pomoc była potrzebna.
Poza pracą we własnych koszarach, która była równie niezbędna jak ta na zewnątrz w mieście, I./IR.38 przydzielona policji, IN i podobnych, na żądanie miasta, do zaopatrzenia. Pod opieką ich był szpital, żłobek i ludność w domach.
Oprócz ratowania ludzi z zagrożonych mieszkań , zostały rozstawione straże na dworcu i wałach rzecznych. 8. bat. saperów obok prac w mieście obsadził również wiele miejscowości w powiecie. Rozstawione posterunki na wałach i mostach, po zluzowaniu przez artylerię, zostały wraz ze swym sprzętem skierowane do ratowania życia ludzkiego. 2. kompania wzmacniała w nocy wały rzeczne i miała z pewnością duży udział w tym, że Radoszyn został zachowany od powodzi przez niedopuszczenie do przerwania wałów. !. kompania tego batalionu straciła 2. września podoficera Waltera i sapera Thurau, którzy płynąc na tratwie do oddalonej o 9 km miejscowości Drogoszów (Neusorge), gdzie zagrożeni mieszkańcy potrzebowali szybkiej pomocy, i przy przeprawie przez jaz koło JEUTRITZ (włączona 1.04.1938 do Piątkowic) zostali wyrzuceni z tratwy i utonęli. 1 i 2 oddział 44 pułku artylerii rozstawił się szczególnie w dzielnicy Św. Roch (Rochus) i na Karłowie do ratowania życia ludzkiego i wartościowego mienia. Przy poziomie wody do głębokości 1m brali udział ze swymi pojazdami przy akcjach w centrum. Tam , gdzie nie mogli przekroczyć wyższego poziomu wody, byli przewożeni przez saperów. Tak więc wszystkie specjalności brały udział w transporcie od lekarzy do chorych, od ciężarnych od szpitala, od akuszerek do rodzących na zewnątrz do Konradowej. Dopiero późnym popołudniem tego dnia zostały oddziały pojedynczo wycofane aby mogły wypocząć. 3. września, gdy woda znów opadła i uspokoiło się, wstrzymano użycie wojska; aby ponownie natychmiast uczestniczyć do dziś przy robotach porządkowych w mieście. W tym celu oddano do dyspozycji 6 samochodów ciężarowych i 150 żołnierzy dziennie. Ludność wszędzie była wdzięczna za ofiarowaną pomoc i ta odczuwalna podzięka była dla żołnierzy ciągle nową zachętą do nowych zadań.
Dowodzący generał, generał piechoty Busch przekonał się osobiście o energicznym i odważnym udziale wojska, i poprzez dowództwo garnizonu wyraził swoje pełne zadowolenie i pochwalił wszystkie oddziały za ich dokonania i wyniki podczas zadań przy klęsce powodzi. Także przewodniczący Rejencji Opolskiej Ruediger przekazał poprzez dowództwo garnizonu wszystkim oficerom, podoficerom i żołnierzom swoje serdeczne podziękowania za ofiarną pomoc przy zagrożeniu powodziowym. Wypowiedział swe największe uznanie i podziw za nieustraszoność i bezinteresowny wkład życia przy wypełnianiu tej ciężkiej akcji ratunkowej.
RATOWNIK W CENIE
W czwartek 25 sierpnia 1938r. o godz. 12 został nagle zaalarmowany TN(pomoc techniczna) w Nysie, ponieważ wezbrany nurt Nysy Kłodzkiej zniszczył most pontonowy i porwał wiele dryfującego drewna, które było umocowane jako pomocnicze przy budowie mostu (ob.Kościuszki) - teraz stanowiło zagrożenie dla starego drewnianego mostu. Pewien st. szeregowiec saperów bezpośrednio przed południem przy zamiarze usunięcia tego zagrożenia musiał oddać swoje życie. Później już o godz. 13.30 ratownicy byli gotowi zabezpieczyć pływające drewno budowlane, które zostało składowane bezpośrednio przed drewnianym filarem starego mostu.
Równocześnie razem z pracami budowlanymi zdemontowano i odholowano różne maszyny. W ciągu popołudnia pojawiło się 42 ratowników, którzy cieszyli się że po raz pierwszy będą mogli być sprawdzeni w rzeczywistości. Ta radość trwała krótko. W następnym tygodniu, dokładnie osiem dni później, nadszedł wielki sprawdzian - który chyba tylko nieliczni ratownicy wcześniej przeżyli.
1.września na Pradziadzie i w Górach Kłodzkich miała miejsce tak wielka burza, że w krótkim czasie Nysa Kłodzka i Biała Głuchołazka (w ok. Jesenika) zamieniły się w ogromne cieki.. Fala powodziowa w Nysie przybrała tak groźną formę, że już o godz. 17 został również postawiony w stan alarmu również TN (pomoc techniczna). Już dwie godziny później 55 ratowników było w gotowości. Następnie, gdy w pierwszych godzinach wieczornych woda napierała w kanale ulgi, przy zarządzie policji odebrano pierwsze wezwanie o pomoc - to była praca dla ratowników. Pierwszy oddział ratunkowy został ok. godz. 22 skierowany na Zamojskiego (Heinrichsbrunn). Byli jednak bezsilni wobec silnego nurtu, tak że przemoczeni na wskroś żołnierze musieli czekać na pomoc równocześnie alarmując grupę. Wspólnymi siłami uratowano z szumiącego nurtu 48 osób. W pewnej altance w pobliżu ogrodów TN uratowała dwie kobiety (matka i córka), które stały w wodzie sięgającej im do piersi oczekując na ratowników. - Ci zanurzeni po ramiona musieli przepychać się nurtem. Co więcej jeszcze, na ul. Zamojskiego było do zabezpieczenia szczególnie dużo drobnego inwentarza . Jako pełnowartościowa własność niejednego współmieszkańca były zabierane. Wtedy akcje nabrały przyspieszenia, nie wszystkie pozwalają się pojedynczo przedstawić. - Tu konie były wyprowadzane z zalanych stajni, tam ratowano meble sklepowe do wyżej położonych pomieszczeń, innym pomagali współtowarzysze przy ratowaniu wyposażenia w sprzęt, w sklepach inaczej przepakowano żywność. Krótko mówiąc, było wiele roboty.
Tymczasem szef TN, po meldunku że wkrótce nie będzie światła, był w drodze do sklepów w których miałyby być świece, aby nakazać ponowne ich otwarcie. Później ten sam szef polecił aby w centrum były otwarte sklepy z artykułami żywnościowymi, a piekarnie natychmiast ponownie rozpoczęły pieczenie chleba; ponieważ gwałtowny napór na nieliczne pozostałe w stanie nieuszkodzonym sklepy mógłby okazać się dla nich fatalny.
W każdym razie uniknięto paniki. Następnie w ciągu nocy także budynek TN przy Królowej Jadwigi (Wilhelmstrasse) znalazł się pod wodą. Ratownicy zostali ulokowani na posterunku policji , gdzie przy ogrzewaniu gazowym zastały podsuszone przemoczone buty i ubrania.
Przy pierwszym brzasku w piątek, można było naprędce zorientować się o zasięgu powodzi. Tylko niewiele ulic pozostawało wolnych od wody
Bardzo szybko ratownicy znaleźli się w porządnie zbitych tratwach , dzięki którym mogli przyjść z pomocą zagrożonym domom. Gotowe tratwy okazały się niedoskonałe, za ciężkie , aby w gwałtownym nurcie pewnie i szybko mogły elastycznie i sprawnie przemykać przez ulice. Służyła temu ,jako niezbędna, ścieżka ustawiona w rogu rynku przy GLEMNITZ (?), umożliwiała ona komunikację z południowej strony rynku w kierunku ul. K. Miarki (Josef`a) . Kompetentny szef TN wykonał następujące życzenie policji. - Przy pomocy saperów z łodzią pontonową przeprowadzić bezpiecznie trudną podróż do apteki Berg`a, ponieważ tam silny nurt wypłukał bardzo głęboko chodnik i istniała obawa zburzenia domu. Można jednak było ustalić, ze takie samo zagrożenie nie powstało w mgnieniu oka. Lekarz TN również stawił się do dyspozycji. Dla niego z początku były niewielkie zadania: opatrywać różne skaleczenia i udzielać pierwszej pomocy. W ciągu dnia miał on też wykonać podróż łodzią pontonową na ul Ligonia (Holtzmann`a), gdzie dwie kobiety potrzebowały pomocy lekarskiej. Przepłynięcia pod prąd na ul Bohaterów Warszawy (Hindenburg`a) było niewykonalne. Żołnierze płynęli od bramy Ziębickiej (Berliner Tor) przez Szopena (Zerboni) i ul. C. Norwida (Hellmann`a) do Wyspiańskiego (Hohenzollern`a), gdzie została udzielona pomoc lekarska przez wydanie środków uspokajających. Łódź pontonowa nie mogła jednak w tym nurcie długo czekać, musiała się schronić; tak więc lekarz był zmuszony wbrew własnej woli pozostać do następnego dnia. - W końcu brodził on z powrotem w wodzie o głębokości powyżej 1 m.
2 września ratownicy byli przewidziani do prac w pomocy o niewielkim zakresie. 3 września, gdy woda powoli opadała, ustanowiono roboty publiczne.
Były wielorakie zalecenia z których weźmiemy kilka: Przyspieszenie odpływu wody przez otwarcie kanałów i sprawdzenie przeszkód ziemnych, pomoc przy wypompowaniu wody z piwnic, uprzątnięcie pomieszczeń piwnicznych i sklepów, użycie oświetlenia zapasowego, nadzór przy zatrudnianiu więźniów, podparcie skarbca w Sparkassie, usunięcie elementów grożących zawaleniem w wielu punktach miasta, przygotowanie i budowaniu mostu niezbędnego przy przerwanej ulicy w ciągu Morcinka (Weigelstr.)
Ze względu na ważne zadania TN wszyscy ratownicy zostali ponownie użyci w charakterze policji pomocniczej.
W niedzielę 4 września ratownicy w większości byli ponownie gotowi. Ważne było odmienić dalsze ciężkie położenie. Jedna grupa mężczyzn (żołnierzy) została odesłana do natychmiastowego zamknięcia wyłomu na wałach przy pierwszej śluzie. Te prace miały być zakończone dopiero we wtorek na tyle, że tam nie powstało już żadne niebezpieczeństwo. Ratownicy byli wspomagani przy tym przez służbę nyskiej artylerii. Jedni uczestnicy TN dostarczali i porządkowali opał w szpitalu, co zapewniało opiekę nad chorymi. Duży oddział ratowników został skierowany do dzielnicy Karłów, musiano tam zburzyć całkiem jeden dom a drugi podeprzeć.
W poniedziałek 5 września ratownicy budowali ścieżkę przez kanał ulgi w ciągu ulicy Zjednoczenia (Entzmann`a - ob. Kaczy Dół). Należy też nadmienić, że w sobotę pojawiła się do pomocy TN z Otmuchowa i w wielu różnych miejscach działała samodzielnie bądź wspólnie z nyskimi ratownikami. W poniedziałek był obecny również szef okręgu TN z Wrocławia, aby przekonać się o ciężkiej sytuacji. Obiecał dalszą pomoc poprzez szkołę ratowników w BELZIG(?) Tymczasem pojawiła się w gotowości TN Kurmarkl z Poczdamu wraz z 30 osobową obsadą. Podsumowując, można powiedzieć, że ratownicy ten twardy egzamin dobrze zdali.
Wszyscy byli niezmordowani i zawsze chętni do pracy. Na całkiem szczególną pochwałę zasługują ci młodzi koledzy, którzy od niedawna są członkami TN. Nie bacząc na własne zdrowie i życie stawiali wszystko dla dobra ogółu. Zostały zebrane bogate doświadczenia. Niejedna stara mądrość szkolna musiała zostać odłożona na półki, ponieważ rzeczywistość stawia wymagania które nie da się rozwiązać w potrzebie według schematu. Jeszcze długo będzie ta wielka akcja zadawana w szkoleniach TN jako wartościowy bodziec . W sumie w tych pierwszych pięciu dniach września było czynnych przeciętnie 45 ratowników, którzy przepracowali łącznie 2981 godzin - to jest więcej niż 66 godz. na jednego.
POMOC PRZY POWODZI PRZEZ SA.
Gdy wiadomości o dniu powodzi były coraz groźniejsze w godzinach popołudniowych postawiono w stan pogotowia alarmowego znajdujące się w dzielnicy Św. Roch - która najczęściej bywała zagrożona - SA.
Równocześnie zostało naprawione, przez żołnierzy S.A, pęknięcie na wałach przy moście kolejowym.
70 żołnierzy SA/saperów zostało rozstawionych przy I. śluzie, którzy mieli za zadanie zabezpieczyć tamtejsze wały i prowadzić niezbędne prace naprawcze. Żołnierze, którzy tam pracowali , zostali odcięci przez masy wody Nysy Kłodzkiej i Bielawki, i mogli tylko z narażeniem życia ratować się przez rwącą wodę.
Gdy późnym wieczorem nadeszły okropne wieści , że znajdujące się przy ulicy Jagiełły (Karlauer Weg) krańcowe osiedle jest zagrożone , zarządzono na tej podstawie ewakuację tej części. zażądano 6 samochodów ciężarowych, które zostały oddane od dyspozycji przez wojsko. Stan wody nieustannie się podnosił i nastąpiło przerwanie wałów, stąd woda z niepohamowanym nurtem parła w tą dzielnicę zalewając zupełnie ulice. Niezwykle ciężkie prace ratunkowe przebiegały w zupełnych ciemnościach nocy. Niemożliwe było zabezpieczyć stan wyposażenia , więc musiano zważać aby ratować życie ludzkie. Wszędzie rozbrzmiewały wołania kobiet i dzieci o pomoc. Jeśli żołnierz SA nigdy nie domagał się pochwał, albo podziękowań , to chwalony musi czuć się wyróżniony , za to każdy stawiając swe życie odznaczył się wyraźnie.
Godzinami stali żołnierze w wodzie zanurzeni po pierś, aby ratować z zagrożonych domów kobiety i dzieci.
Gdyby wkład żołnierzy nie był tak wzorcowy, setki kobiet i dzieci poniosłoby śmierć przez utonięcie. Po 4 - 5 godz. akcji ratunkowej udało się uratować ostatnich rodaków.
Nieustannie żądano żołnierzy do akcji ratunkowych. W całym mieście rozbrzmiewało wołanie o pomoc zagrożonych przez wodę i nieustannie była ta pomoc dostarczana poprzez wodę o metrowej głębokości.
Mimo, że część użytych żołnierzy mieszkała na zagrożonych obszarach, wytrzymywali na posterunku i wiernie spełniali swą powinność. Gdy trwała ta pełna poświęceń praca żołnierzy - piękny przykład łączności z narodem- którzy prawie przez trzy dni i nocy nie zmrużyli oka, to zawstydzające było zachowanie niektórych obywateli. - Oni, po minięciu zagrożenia, spacerowali w kostiumach plażowych i z laseczką w ręku uśmiechając się współczuli "żołnierzom na służbie".
W GODZINACH DUŻEGO ZAGROŻENIA
W czwartek 1 września o godz. 13 przedstawiciel zgrupowania został poproszony na godz. 16 do policji na naradę w sprawie alarmu przeciwpowodziowego. Położenie przedstawiono bardzo poważnie od strony fachowej.
Szef policji zażądał do tego od każdej formacji gotowości około 6 - 12 żołnierzy z NSKK i oprócz tego trzy pojazdy. Podczas, gdy S.A. przeprowadzała obserwację i zabezpieczenie wałów, NSKK wzięła na siebie służbę meldunkową i ewentualne potrzebny powstający sztab ewakuacyjny. Atak 31/M 117 alarmował o godz. 18.
Przy rozpoczęciu o godz. 19 stało w gotowości 20 pojazdów z kierowcami i 22 żołnierzy bez pojazdów. W tym czasie 4 pojazdy oddano natychmiast do dyspozycji policji, wprawdzie do inspekcji zagrożonych miejsc, do dalszych niezbędnych celów alarmu pozostawiono resztę przy lokalach w pogotowiu Hotelu Liebigs. O godz. 22.15 policja zażądała grupę roboczą złożoną z siedmiu żołnierzy, aby przy pierwszej śluzie poprawić, przy pomocy faszyny i worków z piaskiem zagrożoną przez przybierającą wodę część wałów. Gdy właśnie obok tego miejsca przerwały się wały, ci robotnicy musieli tam pozostać do godz. 24. Napór mas wody połączył się teraz z Bielawką i jeszcze jednym rowem pociągnął na wskroś przez kanał ulgi, który aktualnie zagroził mieszkańcom przedmieścia.
O godz. 24 NSKK otrzymał zadanie ewakuować dzielnicę Karłów. Skierowano tam wszystkich ludzi i cały tabor samochodowy. Tu powódź podnosiła się za szybko, tak że nie było możliwe dojechać bezpośrednio do budynków. Ludzie z NSKK zanurzeni po biodra brodząc ratowali dzieci,, ludzi starszych i wszelkiego rodzaju drobne zwierzaki jak świnie, kozy, króliki, drób i psy - przed pewną zagładą. Wozy z ludźmi z NSKK przewoziły swoich podopiecznych przez, w międzyczasie też już zalane, ulice w centrum do wyżej położonych szkół, gdzie były przygotowane pomieszczenia. Tak, niezmordowanie, przewożono tych ludzi przez rwące masy wody do ok. trzeciej nad ranem, aż wówczas podnosząca się woda sięgnęła już stopni pojazdów czyniąc je nieużytecznymi. Niejeden samochód mógł tylko przez energiczne wkroczenie obcej pomocy zdołać przejechać wodę. Drugiego września o godz. 3 nad ranem zakończono przewożenie. O tej porze przez zalane ulice mogły jaszcze przejeżdżać tylko wysoko posadowione wojskowe samochody ciężarowe. Ludzie, którym został zniszczony cały ich majątek pozostawiony pod wodą - ci zwykli ludzie uczestniczyli dalej przy wojsku w służbie ratunkowej. Tak było w ciągu dnia; z pomocą łodzi pontonowych , którymi odciętym przez wodę mieszkańcom dostarczano żywność i nadal próbowano zabezpieczenia ważnych przedmiotów jak np. kartotek będącego pod wodą Urzędu Pracy. Tam dalsza jazda była niemożliwa. O godz. 18 wszyscy ludzie zostali zwolnieni do swych domów, z wyjątkiem "małej gotowości". 3. września woda w centrum zaczęła powoli opadać. Okazało się, że telefony, telegraf, prąd , gaz i wodociągi zostały gruntownie zniszczone, tak, że ich odbudowa będzie wymagać wiele czasu.
Według rozporządzenia policji zostało jeszcze w dyspozycji 30 ludzi "SZTURMU" przeznaczonych do prac porządkowych. Pozostało jeszcze w gotowości do jazdy 8 samochodów osobowych, które oddano do dyspozycji policji do służby meldunkowej. Zwykli ludzie SZTURMU pracowali w ważnych zawodach jak: strażak, warsztaty samochodowe, zakład produktów spożywczych i byli tam bardzo potrzebni. Rozpoznawcza służba komunikacji już w tym dniu została rozstawiona do godz. 22, ponieważ zostały zniszczone ciągi uliczne i bardzo ciężko uszkodzone mosty. W niedzielą 4 września oddano dla policji 9 samochodów osobowych z kierowcami z przeznaczeniem do służby meldunkowej. Już od godz. 7 rano na prośbę policji VED (Verkehrerziehungsdienst) ustawiła na dwóch pozostałych wejściach do miasta 36 ludzi. Obecnie woda zaczęła całkiem ustępować i katastrofa była widoczna w całym swym zarysie. Nastąpił ogromny napływ ciekawskich na pojazdach mechanicznych, rowerach i pieszo. Pomimo, że do dyspozycji dla tych wojaży było tylko pół mostu, udało się VED utrzymać komunikację zawsze płynną i uniknąć nadmiernego przeszkadzania użytkownikom ruchu. Było nieuniknione, że ta nieustanna ośmiogodzinna służba stania na ulicy, będzie wyczerpująca dla niejednego mężczyzny. - To, że to przeciążenie zostało przetrzymane bez szemrania świadczy o dobrym duchu.
5 września oddano dla policji 11 pojazdów z kierowcami i 28 ludzi do VED..
6 września policja zamierzała zrezygnować z VED i zażądała tylko 5 samochodów osobowych. Obecnie ludzie z VED mogą się w końcu zatroszczyć o własne zakłady.
7 września oddano dla policji 3 samochody osobowe.
8 września policja ponownie zażądała udziału VED przy komunikacji na moście Bema. Nakazano pozostać ośmiu osobom, którzy pracowali na zmianę. O taki sam skład zarząd policji poprosił na 9 i 10 września, a mianowicie w godzinach 7.00- 20.00.
W STURMUIE jest zaledwie jeden człowiek, którego dom lub stanowisko pracy nie ucierpiało, lub ucierpiało bardzo mało. Ludzie NSKK z Nysy są dumni z tego, że chociaż odcięci od otoczenia mogli spełnić swój obowiązek tak jak powinno od nich oczekiwać kierownictwo.
13500 ROBOCZOGODZIN STRAŻAKÓW
Bezpośrednio W czwartek 1 września o godz. 21 rozstawiono pompy motorowe przy miejskiej elektrowni wodnej, aby ją zabezpieczyć i aby nie zatonęły wrażliwy kabel i aparatura. - Które nagle przy nacierającej z niepohamowanym impetem masie wody zostały wyłączone z przyczyn bezpieczeństwa. Pomimo zaangażowania wszystkich rąk gotowych do pomocy o godz. 2.30 został wyłączony prąd elektryczny.
Gdy 2 września po godz. 2 ogłoszony został duży alarm, wszyscy strażacy otrzymali polecenie obudzenia mieszkańców miasta, aby ich ostrzec przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Wtedy musiała już zostać udzielona kilkakrotnie pomoc przy ewakuacji niżej położonych mieszkań. Gdy masy wody osiągnęły już centrum miasta i osiągnęła już dość znaczny poziom na ulicach, musiało jeszcze zostać uwzględnione każde wezwanie pomocy z przetransportowaniem osób z niżej położonych mieszkań.
Szczególnie ciężko układało się przenoszenie chorych z oddziału zakaźnego szpitala miejskiego do budynku głównego. Tu strażacy musieli, stojąc po ramiona w wodzie, w ciężkich warunkach przenosić obłożnie chorych.
Podobnie zdarzyło się innym strażakom, którzy ze stajni młyna biskupiego ratowali dwa konie. Także tu stali wojskowi i konie zanurzeni w wodzie po szyję. W jednym przypadku jedna osoba, która także mieszkała w piwnicy, w czasie wtargnięcia mas wody leżała w konwulsjach. Osobę tą musiano transportować przy pomocy prześcieradła. Podobnego rodzaju było wiele innych przypadków.
W piątek 2 września, gdy prawie całe miasto było już prawie dobę pod wodą, zostały zatrzymane urządzenia w miejskiej straży pożarnej i szkole pożarnictwa, w elektrowni wodnej, zakładzie oczyszczania wody i rzeźni miejskiej. Tu musiano pracować dzień i noc pod silną presją. W sobotę, w następstwie jak masy wody w dużej części zaczęły ustępować z centrum miasta, ukierunkowano główne pracy na usuwanie wody z pomieszczeń piwnicznych, mieszkań i pomieszczeń magazynowych. To zadanie pozwoliło zorientować się, że przy normalnych proporcjach podstawowe wyposażenie strażaków było nie wystarczające. Tu przejrzano najpierw szkołę pożarnictwa jako oczywisty obowiązek natychmiastowej dalszej dyspozycji posiadanego sprzętu mechanicznego do udziału w akcji ratunkowej. Pompy motorowe wysokiej mocy zostały ustawione przy elektrowni wodnej, miały za zadanie wypompować wodę ze studni głębinowej do rurociągów, aby miasto jak najszybciej zabezpieczyć w niezbędną wodę pitną. Ustawione urządzenia silnikowe nie wystarczały , aby na nie liczyć, przy dalszych wzrastających wymaganiach. Z najbliższego otoczenia powiatu nyskiego były sprowadzone motopompy strażackie W międzyczasie zarząd miejscowej policji zażądał dalszych jednostek strażackich z Głuchołaz, Ziębic (Muensterberg) , Prudnika. (Neustadt) Natychmiast z dużą gotowością rozstawili się dzielni strażacy ze swym sprzętem. Późnym popołudniem 3 września pracowało 29 pomp silnikowych, które używano do godz. 24. Drużyny jednostek roboczych wymagały na bieżąco zapasu na zużyte w międzyczasie paliwo. Maszyny pracowały do ostatka.
Tu i tam stawały pojedyncze motopompy, które przez wielogodzinną pracę - wiele silników pracowało nieprzerwanie po 10 do 12 godz.- wykazywały defekty maszyn.
Pompy motorowe, które przestały pracować zostawały natychmiast wywożone do szkoły strażackiej (ul. Kościuszki - Szkoła Oficerów Pożarnictwa mieściła się tam jeszcze po II Wojnie - później została przeniesiona do Warszawy. Mieściła się tam w późniejszych latach siedziba WSW i kompanii sztabowej II WDZ), gdzie te nadające się do ruchu były przez personel parku naprawczego Śląskiego Bractwa Strażackiego natychmiast doprowadzane do używalności. Pojedyncze maszyny były wskutek mocnej eksploatacji zupełnie nieprzydatne.
Mimo wszelkich wysiłków niesienia pomocy tak szybko jak to możliwe nie wszystkie wymagania mogły być spełnione. - Zależało to od tego, że najpierw uprzywilejowane były najważniejsze życiowo zakłady i składy żywności. Tu nierzadko musiano pracować całymi dniami, ale woda nieustannie napływała z sąsiednich posesji.
Na tej podstawie ten lub ów właściciel posesji nie może pozbyć się niecierpliwości, jeżeli wypompowanie nie zaczęło się od razu. Strażacy pracowali przeciętnie 15 godzin dziennie. Przez transport ciężkich motopomp od domu do domu i kontynuowanie sprowadzania paliwa i urządzeń zapasowych, wieczorem strażacy byli zupełnie zmęczeni. Z jakimi trudnościami i w jakich warunkach musieli pracować, wyraźnie wskazywał zewnętrzny wygląd ich umundurowania, które było zupełnie przemoczone i zabrudzone. Bywało, że ubrania składali na ulicy, a do zalanych pomieszczeń wchodzili w kąpielówkach. W wydanym przeglądzie z okresu 6 dni wyczerpującej pracy było nadmienione, że do tego czasu zużyto 11000 litrów paliwa do motopomp. 150 zatrudnionych strażaków z okolicznych miast i gmin przepracowało 13500 roboczogodzin.
Z zewnętrznych jednostek do dostarczenia pomocy przybyły miejskie oddziały obrony z Ziębic, Grodkowa, Prudnika i Głuchołaz, zakładowe straże pożarne z Rudawy (Rothfest), FRAENKEL (?) - Prudnik, Celulozy Głuchołazy, Cukrowni - Otmuchów, - Ziębice, oraz następne jednostki straży pożarnej z Kolnicy (Lichtenberg), Lipnik (Lindenau), Jędrzejowa (Endersdorf), Biechowa, Reńskiej Wsi (Reinschdorf), Nowak (Noweg) Wierzbięcic (Oppersdorf), Domaszkowic (Ritterswalde), Rusocina (Riemertscheide), Goświnowic, Morowa, Ściborza (Stuebendorf), Dziewiętlic (Heinersdorf), Jędrzychowa, Złotogłowic (Gr. Neundorf)
Wartościową pracę wykonały motopompy Niagara państwowej służby pracy.
JAK RADZIŁA SOBIE KOLEJ
Jak wiadomo bezpośrednio w nocy 1 września została podmyta linia kolejowa koło Doboszowic (Hertwigswald) poniżej Paczkowa, tak, że komunikacja kolejowa musiała być wstrzymana. Ale bezpośrednio o godz. 8 mógł już być ponownie puszczony przez zagrożone miejsce pociąg przyspieszony . O godz. 9 zdarzył się nowy wypadek koło Szybowic (Schnellwalde) , gdzie wykoleił się pociąg towarowy. - Zostaliśmy o tym od razu poinformowani. W nocy z czwartku na piątek większa część podkładów kolejowych pomiędzy dworcem głównym a Dolną Wsią znalazła się pod wodą. Następnie o godz. 5 odszedł ostatni pociąg do Kamieńca, potem komunikacja została całkowicie wstrzymana. Łańcuch nieszczęść na tym się nie skończył. Woda z kanału opływowego w katastrofalną noc była tak gwałtowna, że stalowy most nad kanałem - obok ul. B. Śmiałego i Jagiellońskiej (obecnie część przebudowanej ul Jagiellońskiej) w większości popłynął. Odgięte szyny zawisły bezwładnie w powietrzu.
To zdarzenie nastąpiło około godz. 5.30 w piątek rano - szturmująca woda porwała najpierw przyczółek. Pół godziny wcześniej przejechał tą linią pociąg towarowy i obeszło się szczęśliwie bez szkód.
W tym czasie stale musiał być obserwowany duży most nad Nysą Kłodzką, ponieważ nurt ostro stopniowo nacierał na konstrukcję i ciągle zabierał nowe namulenia, które bardzo mocno zagroziły głowicy mostu. Następnie załamał się most Pfennigbruecke.
Nyski dworzec był w porannych piątkowych godzinach odcięty od całego miasta. Podróżni, wojsko i inne osoby, którzy mieli tylko możliwość komunikowania się przy pomocy telefonów, zebrali się tam pełni obaw. Restauracja dworcowa musiała swoją żywność i napoje podzielić , biorąc pod uwagę pozostanie przypływu.
Po całkowitym wstrzymaniu komunikacji zachodziło pilne pytanie : - Kiedy zostanie przywrócona?
To pytanie było przez zarząd kolei państwowych w Nysie szybko wyjaśnione oczekującym. Z Nysy w kierunku Kamieńca i Brzegu ruszyły ponownie pociągi osobowe z małymi ograniczeniami. Pociągi z Kędzierzyna (Hendebreck) nie mogły w zasadzie dojeżdżać do Nysy, lecz kończyły swój bieg na stacji końcowej Nowy Świętów (Deutsch Witte). Na trasie Nowy Świętów - Nysa Średnia Wieś do ul. Piłsudskiego (Wienerstr) zastosowano komunikację wagonem motorowym.
Ale jak dojść z ul. Piłsudskiego do dworca głównego? Tu została zaoferowana taka komunikacje jaką się chyba rzadko spotyka. Powstał tu bardzo mały dworzec, który składał się z jednego peronu położonego na jednych torach.. "Komunikacja dworcowa" rozgrywała się w budce strażnika, gdzie były sprzedawane bilety kolejowe.
Ulica wymyśliła dla tej stacyjki nową nazwę i to bardzo pompatyczną "Dworzec Wiedeński" (nawiązanie do nazwy ulicy). Tu więc zatrzymywały się wagony motorowe z Nowego Świętowa, podróżni, którzy wysiadali, byli dowożeni do dworca głównego omnibusem lub samochodem ciężarowym. Taka jazda ciężarówką była dla uczestników wątpliwą przyjemnością. Było się dokładnie wytrzęsionym głównie w miejscu przy Urzędzie Pracy, gdzie w pierwszych dniach musiała następować przesiadka, ponieważ ciężkie wozy nie mogły przejechać przez zburzony most. Podróżni mieli w końcu przyjemność nieść swoje bagaże ok. 200m. Przy tym kolej też wychodziła im naprzeciw, podstawiając pojazd pod bagaż. Ta stacyjka w ogóle po swym powstaniu musiała jeszcze pokonać wiele trudności. Nie było oświetlenia, samochody ciężarowe nie posiadały schodów do wejścia, nie było na nich zabezpieczeń przed deszczem.
Wagon motorowy dojeżdżał później do ul. Jagiellońskiej (Konraddsdorfer Chausse) w pobliżu Małego Dworca, gdzie też oczekiwał wagon motorowy w kierunku Kubic".
KONIEC TŁUMACZENIA KSIĄŻKI |
_________________ Zapraszam do: Muzeum w Nysie // Neisser Kultur- und Heimatbund e.V. |
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
|
Dodaj temat do Ulubionych Wersja do druku
|
phpBB by
przemo
Strona wygenerowana w 0,172 sekundy. Zapytań do SQL: 11
|