|
Forum Historii Nysy
Serwis społecznościowy poświęcony historii miasta Nysa
|
Wspomnienia z powodzi w 1997 r. |
Autor |
Wiadomość |
ralf
Administrator
Dołączył: 07 Lis 2017 Posty: 3085 Skąd: Kraków
|
Wysłany: 2017-11-21, 22:06 Wspomnienia z powodzi w 1997 r.
|
|
|
Autorem poniższych wspomnień z powodzi w 1997 roku jest Jolanta Tacakiewicz-Lipińska.
"Nie obawialiśmy się powodzi ufni w stabilność i ogrom naszego nyskiego jeziora, powstałego mniej więcej w czasie kiedy sprowadziliśmy się do Nysy. Za każdym razem kiedy oprowadzałam naszych gości po mieście, wiodłam ich pod bramy Dworu Biskupiego i tam za zwodzonym mostkiem nad fosą, okalającą zabudowania dworskie, na bramie prowadzącej na dziedziniec, pokazywałam zaznaczone tam na bramie stany powodzi, która przed laty pustoszyła miasto. Najwyższy to poziom z roku 1829, sięgał mojej głowy, parę centymetrów niższy z roku 1938. Po tej właśnie powodzi Niemcy zbudowali wielkie jezioro pod Otmuchowem. Kiedy moim zdumionym gościom o tym mówiłam, zawsze w duchu myślałam sobie, ze nadeszły już bezpieczne czasy i takie chwile grozy już nikomu w Nysie nie grożą. Jakże się myliłam.
Lipiec zaczął się parnymi, dusznymi dniami. Po nich nagle nastąpiło ochłodzenie i ono przyniosło ze sobą czarne chmury, deszcz i grad. Lało z nieba kilka dni pod rząd. Jurek, mój mąż, niespokojnie chodził sprawdzać szczelność naszego dachu, poirytowany jego stanem technicznym. Przecież w ubiegłym roku zmienialiśmy pokrycie całej jego powierzchni a dach przeciekał w kilku miejscach. Musieliśmy podstawiać miski na cieknącą wodę deszczową. W piątek mąż był już bardzo zaniepokojony i przepowiadał, że coś wisi w powietrzu i że to się dobrze nie skończy. W sobotę dalej lało, a mojemu mężowi śniło się że razem z naszą ”ukochaną” sąsiadką z którą nie rozmawialiśmy już od dawna, sypał piasek do worków, aby uszczelnić okna piwnicy.
Niedziela była dalej bardzo deszczowa, poniedziałek nieco mniej, a we wtorek nie padało już zupełnie. Około 11 godziny nasze opolskie radio podało, że nasz burmistrz zapewniał mieszkańców Nysy o bezpieczeństwie miasta.. Mimo, że mąż zawołam mnie do swojej pracowni na facjatce i pokazał przelewającą się przez brzegi rzekę, jakoś to nie zrobiło na mnie wrażenia. Postanowiłam pojechać do muzeum przekazać pani dyrektor list Lüdinghausen.
Przejazd pod wiaduktem na naszej ulicy był już nieczynny, zalany wodą. Woda na rzece płynęła szeroka ławą całkiem zalewając planty. W muzeum spokój. Byłam tylko chwilkę, w bramie pracownice muzeum sypały piasek do worków. Podjechał burmistrz i beztroskim głosem zapytał „no i co tu się takiego dzieje?”. Fosa okalająca Dwór Biskupi wylewała się już na jezdnię. Podjechałam do geodezji i tam zrobiłam potrzebne męzowi odbitki. Zwróciłam uwagę na wnętrze, bardzo starannie odnowione w pomieszczeniach sutereny, po warsztacie szewca. Stały tam urządzenia komputerowe i dwie kserokopiarki w tym jedyna w NysieA0.-wszystko później to zostało zalane wodą. Miałam jeszcze zrobić zakupy, ale w mieście panowała dziwnie gorączkowa atmosfera. Podjechałam na parking przy moście, zobaczyłam bardzo wysoką wodę, płynąca pod samym mostem. Cofnęłam się jeszcze do miasta, ale w sklepie mięsnym stało tak dużo ludzi jak za najlepszych czasów PRL-u, że postanowiłam wrócić do domu. Na światłach na Kolejowej wielki ruch uniemożliwiał jego przejechanie zwłaszcza, że ludzie jeździli jakby w amoku nie przestrzegając sygnalizacji świetlnej.. Czuło się napięcie i cos trudnego do opisania. Policjant kazał mi z powrotem zjechać do miasta. Zostawiłam samochód zaraz za zakrętem i poszłam pieszo do domu.
W domu mąz czekał na mnie niecierpliwie, zaniepokojony płynąca przez „bazę” wodą, po przeciwnej stronie ulicy. Postanowiliśmy uszczelnić nasza bramę workami z piaskiem. Powyciągaliśmy wszystkie jakie tylko były i razem z córką naszej sąsiadki, na wysokość 60 cm zagrodziliśmy dostęp wody do naszego ogrodu. Wszyscy sąsiedzi zrobili to samo i mimo, przez to ulicą płynęła już wartko rzeka a nasze podwórko było suche.
Patrzyliśmy na to prawie spokojnie, gdy nagle woda zaczęła napływać z drugiej strony, od ogrodu. Jeszcze próbowaliśmy uszczelnić okna do piwnicy, wynieść z niej stare stoliki i stoliczki, które przywędrowały za nami jeszcze ze Lwowa. Zupełnie bezmyślnie poprzestawialiśmy jakieś rzeczy na górne półki i wyszliśmy zrezygnowani.
Postawiliśmy „przepławić” się na druga stronę rzeki, aby przestawić nasz samochód. Woda na ulicy sięgała już powyżej kolan. Płynął w niej zupełnie wyczerpany duży stary pies. Co jakiś czas głowa jego znikała pod wodą. Nie mogłam na to patrzeć i mimo, że na mnie powarkiwał wzięłam do na ręce i wyniosłam w górę bocznej uliczki na suche miejsce. Na moście kolejowym, jedynym czynnym stało dużo policjantów ludzi z krótkofalówkami. Bardziej to przypominało obronę Nysy przed wystraszonymi ludźmi niż grożącą w każdej chwili powodzią. Jeden z nich powiedział nam,że powrotu już nie będzie do jutra rana i nie puści nas już przez most z powrotem. Nie mogłam ryzykować pozostawienia otwartego mieszkania. Mąż poszedł dalej a ja się wróciłam. Swoim wyglądem budziłam zainteresowanie, cała mokra i zabłocona przez psa, wracałam do połowy ud w wodzie, czepiając się ogrodzenia, aby prąd mnie nie wywrócił. Mąż postawił samochód na starym poniemieckim schronie i zaraz wrócił.
Byliśmy pozbawieni prądu i nie działał telefon. Woda cały czas szła do góry. Zaproponowałam sąsiadce aby z dziećmi przeniosła się do pokoiku na górze. Pozostawiłyśmy świeczki na schodach i tym samym trochę rozświetliliśmy schody na których sąsiadka poustawiała co cenniejsze rzeczy z dołu. Za oknem była piękna księżycowa noc. Zupełnie cicha tylko lekko pluskała woda. A podnosiła się cały czas. Na dole przez wszystkie otwory w podłodze tryskała woda i rozlewała się po parkietach. Poszliśmy spać.
Kiedy wstaliśmy rano woda sięgała kłódki na garażu, ale wyżej mokry ślad świadczył o tym, że w nocy jej poziom był wyższy. Sąsiadka starała się wymieść wodę z mieszkania. Najgorsze było to, że nie wiedzieliśmy zupełnie co się dzieje.
Trzy koty zostały w domu Niuniek, Srajunia i Łysy. Doktorek już wcześniej poszedł sobie na łazęgę, a Zenusia też od poniedziałku nie było. Byliśmy pewni, że to już po nich. Na bazie rozpaczliwie miauczał siedzący na płocie czarny, ale nie było mowy aby do niego dojść.
Siedliśmy do śniadania. Gdy piliśmy kawę przeszedł przez ogród zanużony po pachy kolega i przyniósł nam chleb wodę i herbatę w tarmoście. Od niego dowiedzieliśmy się, że główna fala już przeszła i należy oczekiwać opadania wody.
Okazało się, że sąsiadów zalała woda aż po półpiętro łącznie z samochodem w garażu. Z balkonu widać było jak ukochana Warszawa drugiego sąsiada z boku stała znużona po dach. Po drugiej stronie woda z wielkim hukiem wyłamała drzwi do garażu.
Dzień był słoneczny piękny. Jak okiem sięgnąć wszędzie płynęła brunatna woda, ale opadała.
Mąż zeszedł do ogrodu ratować wszystko co chciała nam zabrać woda, a potem brodząc w niej po pas przedarł się przez ogród sąsiadów aby kupić film do aparatu i przeprowadził nasz samochód na Podzamcze.
Niespodziewanie pod wieczór pojawili się nasi synowie. Przywieźli ze sobą 20 l. Wody, mleko, konserwy ale też liny wszystko co mogłoby się ewentualnie przydać. Radość była wielka. Oni cieszyli się, że żyjemy a my że zjawili się aby nam pomóc.
Czwartek przywitał nas optymistycznie słońcem. Woda prawie już opadła. Około południa moi panowie mogli już robić próby wejścia do piwnicy. To co tam się działo było nie do opisania. Wszystko się poprzewracało i wymieszało i tkwiło w błotnistej mazi. Rozmokłe nogi stołów nie wytrzymały ciężaru leżących na nich rzeczy i się powywracały tłukąc po drodze słoiki, które wpadały do naniesionego wodą mułu. W tym wszystkim leżały martwe ryby. Z ogrodu wyławialiśmy małe okonki ku radości kotów. O tym, aby zamówić wypompowywanie wody nie było nawet mowy. Musieliśmy sami wiadrami ją wylewać. Chłopcy zrobili to w ciągu paru godzin, a potem wyrzucili wszystko z piwnicy. Uskładała się z tego pryzma na długość całego nieomal podwórka.
Przez tydzień próbowaliśmy segregować i odkładać nieliczne rzeczy jako tako wyglądające. Trzeba je było opłukać przynajmniej prowizorycznie. Potem chłopcy pozbierali z całego ogrodu deski poroznoszone przez wodę, umyli i ułożyli w altance w luźny stos aby przeschły. W niedziele pojechali, aby walczyć z powodzią u siebie. Byliśmy o nich niespokojni, słysząc radiowe komunikaty wrocławskiego radia. Szczęśliwie nasza dzielnica nie została zalana.
A my już sami dalej staraliśmy się porządkować ogród., piwnice, garaż. Na szczęście dosyć szybko wywieziono naszą górę śmieci.. Ale piwnica strasznie zaczęła cuchnąc i nie wysychała.
Moje koty wszystkie przeżyły. Jak tylko woda opadła pierwszy przyszedł Doktorek. Już od furtki darł się, jakby kto go ze skóry obdzierał. Potem dopiero przyszedł wynędzniały Zenuś. Podjadły sobie, bo z rozmrożonej zamrażarki nic się dla nas nie nadawało do jedzenia i suszyły na dachu garażu swoje futerka". |
_________________ Zapraszam do: Muzeum w Nysie // Neisser Kultur- und Heimatbund e.V. |
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum
|
Dodaj temat do Ulubionych Wersja do druku
|
phpBB by
przemo
Strona wygenerowana w 0,074 sekundy. Zapytań do SQL: 8
|