Forum Historii Nysy Strona Główna Forum Historii Nysy
Serwis społecznościowy poświęcony historii miasta Nysa

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat «» Następny temat
Heinrich J. Jarczyk - ur. 1925
Autor Wiadomość
ralf 
Administrator


Dołączył: 07 Lis 2017
Posty: 3092
Skąd: Kraków
Wysłany: 2022-11-02, 22:58   Heinrich J. Jarczyk - ur. 1925

Obecnie 97-letni Heinrich Jarczyk jest bratem nieżyjącego już, znanego historyka nyskiego o imieniu Franz-Christian Jarczyk, o którym pisaliśmy w temacie pod linkiem: KLIK. By utworzyć temat o samym Heinrichu, wypadało zapytać o zgodę Jego samego, co w moim imieniu uczynił Andreas Quaschigroch - przewodniczący związku dawnych Nysan w Hildesheim. W dniu 8 września 2022 r. otrzymałem od Andreasa email, w którym poinformował mnie, że Heinrich Jarczyk zaaprobował pomysł przedstawienia Jego sylwetki na Forum Historii Nysy - „Dr. Jarczyk ist einverstanden, dass Du im Forum über ihn schreibst” [A.Q.].

* * *

Heinrich J. Jarczyk (przydomek „Heinz”) urodził się w Nysie w dniu 18 stycznia 1925 roku, jako czwarte dziecko małżeństwa: Isidor Paul Jarczyk i Hedwig Jarczyk (z d. Matuszkiewicz). Nazwiska obojga rodziców brzmią polsko, wówczas na Śląsku nie było to rzadkością. Gdy do władzy w Niemczech doszli narodowi socjaliści, wielu mieszkańców Górnego Śląska poddawało swoje polsko brzmiące nazwiska germanizacji, na co rodzina Jarczyków nie przystała. „Mój ojciec był zadowolony ze swojego nazwiska” - mówi Heinrich. Isidor był nauczycielem w gimnazjum Carolinum w Nysie, uczył tam języka niemieckiego, łacińskiego oraz francuskiego. Na Forum znajduje się fotografia wykonana w 1921 r. właśnie w Carolinum, na której widać Isidora Jarczyka - KLIK. Prawdopodobnie jest to mężczyzna pośrodku zdjęcia, na ostatnim planie, spoglądający na gazetę kolegi. W Carolinum synowie Isidora - Heinrich oraz Franz-Christian - kończyli edukację szkolną.

Kiedy na świat przyszedł Heinrich, rodzina Jarczyków mieszkała w Nysie przy Adlersfeldstrasse (ul. Fortowa), następnie przy Kochstrasse (ul. Armii Krajowej), a później przy Obermährengasse (tzw. Zawodzie). Wówczas droga braci do gimnazjum „wiodła przez most na Nysie Kłodzkiej obok rzeźni, później obok pomnika Hellmanna przy pl. Wolności (Viktoriaplatz), dalej ulicą obok wieży Wrocławskiej, do kościoła Barbary, a następnie do katolickiego konwiktu dla chłopców i kolejną ulicą w kierunku kościoła jezuickiego do Carolinum, które znajdowało się naprzeciwko głównego domu Szarych Sióstr”. Kiedy „Heinz” miał ok. 10 lat Jarczykowie przenieśli się z Obermährengasse na Dr. Goldammerstrasse 4 (ul. Sucharskiego).

Heinrich za młodu służył jako ministrant w kościele św. Jakuba. Decydujący wpływ na niego mieli jego gimnazjalni nauczyciele w Carolinum: nauczyciel od chemii i biologii zachęcał go do zainteresowania się naukami przyrodniczymi, co prawdopodobnie ostatecznie doprowadziło do jego późniejszej decyzji o zostaniu przyrodnikiem i pracy naukowej (m.in. dla Instytutu Maxa Plancka oraz dla Bayer AG), a nauczyciel rysunku Franz Bomba (dyrektor Muzeum w Nysie do roku 1945) odkrył jego talent do rysowania i często zabierał go wraz z innymi zdolnymi uczniami do muzeum, gdzie wolno im było nie tylko oglądać istniejące obiekty muzealne, ale także je rysować. W ten sposób Heinrich Jarczyk już w młodym wieku wykonał wiele szkiców przedstawiających Nysę. Będąc w organizacji Hitlerjugend, został przydzielony do służby pożarniczej, dzięki czemu miał możliwość oglądania miasta z dachów. W ten sposób jego szkicownik poszerzał się o kolejne rysunki. "Heinz" opowiadał, że słowa jego gimnazjalnego nauczyciela rysunku - „rysować to znaczy pomijać” (niem. „Zeichnen heisst weglassen" - motto niemieckiego malarza i grafika Maxa Liebermanna) zrozumiał w pełni dopiero wtedy gdy sam stał się dorosły.

Heinrich w wieku zaledwie 18 lat w roku 1943, zaraz po ukończeniu szkoły średniej i krótkim okresie szkolenia wojskowego, otrzymał rozkaz wyjazdu na wojnę do północnej Francji. Zabrał wtedy ze sobą szkicownik i dużo rysował, ponieważ nie miał aparatu fotograficznego. Zafascynował go krajobraz, który był mu obcy, przede wszystkim architektura i ludzie, którzy mu imponowali. W ten sposób, dzięki poczcie polowej, mógł pokazać rodzicom swoje żołnierskie życie w obcym kraju. Część tamtych szkiców udało się uratować jego rodzicom, mimo ucieczki ze Śląska na wiosnę 1945 roku.

Heinrich w trakcie II wojny światowej został ciężko ranny i dostał się do niewoli w Kanadzie, gdzie jego szkicownik zarekwirowano. Następnie trafił do belgijskiego obozu jenieckiego LB II Zolder/Limburg, gdzie ponownie zaczął rysować nyskie motywy - z pamięci. Było to możliwe tylko dlatego, że belgijski porucznik (w stopniu Feldwebelleutnant) polubił go i był w stanie załatwić mu pióro, tusz i papier. W rezultacie powstały 22 małe rysunki na luźnych kartkach papieru, które były następnie przycinane żyletką, szyte nićmi, a ostatecznie oprawione dla Heinricha przez współwięźnia przydzielonego do pracy w belgijskiej introligatorni poza obozem. Heinrichowi udało się przenieść tą cenną książeczkę przez kontrolę więzienną i zabrać ją do domu. Została ona później wydana jako faksymile. Obecnie znajduje się w Muzeum Śląskim w Görlitz. Godna uwagi jest dbałość o szczegóły, którą widać w tych szkicach: słynny Dom Wagi (Kämmereigebäude) czy niektóre kamienice w Rynku są odwzorowane z dużą szczegółowością. “Miałem wtedy pamięć fotograficzną” - mówi Heinrich.

„Heinz” wspomina:
„Na początku 1942 r. została zwołana moja klasa - rocznik 1925. W tym czasie uczęszczałem do wyższej klasy gimnazjum. Aby nie zostać wcielonym do Waffen-SS, zgłosiłem się jako ochotnik do Luftwaffe. Po dokładnych egzaminach / badaniach we Wrocławiu zostałem zakwalifikowany jako przyszły radiooperator pokładowy. W dniu 15 marca 1943 r. zdałem egzamin maturalny i tego samego dnia powołano mnie do RAD (Reichsarbeitsdienst - Służba Pracy Rzeszy) w Frankenmarkt w Górnej Austrii. Na początku czerwca 1943 roku zostałem powołany do służby wojskowej w Eger (dziś miasto Cheb w zach. Czechach) w Kraju Sudetów (Sudetenland). Do górnośląskiego węzła kolejowego w Heydebreck (Kędzierzyn) jechałem razem ze swoim ojcem, którego w wieku 63 lat zwolniono ze służby wojskowej w stopniu kapitana. Dalej podróżowałem już sam. W Egerze, po otrzymaniu munduru wojskowego i wypełnieniu wstępnych dokumentów, przeszliśmy jako rekruci długi marsz ulicami miasta na stację kolejową, gdzie czekał na nas długi pociąg towarowy. Później przejechaliśmy nim przez stację Ueberherrn w Saarze (Saarland) i obraliśmy kierunek do północno-zachodniego wybrzeża kanału La Manche. Pociąg jechał przez Francję cały dzień, a nad naszymi głowami rozpościerało się niebo. Siedzieliśmy na słomie i byliśmy zaskoczeni, że jadąc przez Szampanię nie widzimy żadnych wiosek. Późną nocą, w całkowitej ciemności dojechaliśmy do stacji kolejowej Douai, skąd w milczeniu maszerowaliśmy ulicami na zachodnie przedmieście Brebières en Artois. Kiedy mijaliśmy rezydencję dowódcy pułku i dostrzegliśmy przed jego willą strażników z karabinami, ogarnęło nas nieciekawe uczucie. Po tym, jak jechaliśmy pociągiem pełnym wesołych i głupawych oczekiwań, zdaliśmy sobie wtedy sprawę z powagi sytuacji. W Brebières zostaliśmy przeszkoleni do służby wojskowej. Ze wzrostem 180 cm zostałem przydzielony do 22. pułku lotnictwa, 1. batalionu, 1. kompanii, 1. plutonu. Przeżyliśmy dwa naloty bombowe na nasze baraki. Wtedy po raz pierwszy zostaliśmy skonfrontowani z brutalną rzeczywistością wojny. Podczas nalotu staliśmy pod prysznicami i uciekaliśmy nago do okopów. Dwóch kolegów, którzy zostali pod prysznicem - zginęło. Byliśmy tym zdarzeniem zszokowani i głęboko przerażeni.

Na lotnisku Vitry en Artois odbyliśmy szkolenie z bronią i udaliśmy się na strzelnicę. Wtedy powstały moje pierwsze rysunki ołówkiem węglowym. Traf chciał, że mój ojciec podczas I wojny światowej, jako oficer artylerii również stacjonował w Brebières, prawdopodobnie nawet na tym samym stanowisku artyleryjskim.

W 1943 roku, przebywając przez przypadek w teatrze miejskim we francuskim Lille, spotkałem żołnierza, którym był były kierownik ds. scenicznych z Domu Miejskiego (Stadthaus) w Nysie, którego poznałem w czasach swojej młodzieńczej służby pożarniczej. Było to dla nas obojga dużą niespodzianką. Zaoferowano mi wówczas bilet na wieczorny spektakl.

Ostatnim rysunkiem jaki wykonałem w jeszcze niezniszczonej Nysie, były tzw. „domy Springera” w Rynku, naszkicowane w październiku 1944 roku
(Heinrich Jarczyk powiedział to w trakcie osobistej rozmowy w dniu 20 marca 2017 r.)

Podczas ataku artyleryjskiego w okolicach Hirson, upadłem na ziemię, a stojące w zaprzęgu konie spanikowały i ruszyły, tak że wóz przejechał po mojej lewej nodze. Przez ten wypadek zostałem wycofany z linii frontu i przewieziony do lazaretu w pobliżu Mönchengladbach w Nadrenii Północnej-Westfalii, a stamtąd na wschód do Oberwiesenthal na terenie Saksonii, gdzie przebywałem na rekonwalescencji w szpitalu sportowym. Mogli mnie tam odwiedzać moi rodzice i siostry. Wówczas mój ojciec, na korytarzu z dala od innych rannych, powiedział mi, że wojna jest już przegrana. Wiedział to, ponieważ słuchał wiadomości BBC i radia Beromünster. Wkrótce zostałem zwolniony ze szpitala na krótki urlop do Nysy. Tam mój ojciec poprosił mnie, bym z całym swoim wojskowym sprzętem i maskującym ubiorem pobiegł do dowództwa okręgu, tak by sąsiedzi i koledzy hitlerowcy widzieli, że jeden z Jarczyków też jest na froncie. W rzeczywistości spotkałem swojego nauczyciela angielskiego, zagorzałego nazistę i przywódcę Hitlerjugend, który zapytał mnie o nastroje na froncie. Odpowiedziałem mu: „Nastrój jest doskonały, możecie się o tym przekonać sami”. Ta odpowiedź zakończyła naszą rozmowę.

Przed powrotem do swojego oddziału wyszedłem jeszcze na wieżę ratuszową i wykonałem kilka szkiców. Wtedy też zdawało mi się, że widzę, jakbym był w transie, zrujnowany przód kamienicy Springera, stojącej przed katedrą. Kiedy powiedziałem w domu o tej wizji mojej siostrze Steffi, ta zrozpaczona odrzekła, że to była tylko moja fantazja spowodowana wojennymi przeżyciami.

Podczas ataku kanadyjskiego zostałem ranny pociskiem przeciwpancernym w głowę i ramiona. Moi towarzysze wycofali się, a ja zostałem na polu sam. Nie mogłem się ruszać, a oni myśleli, że nie żyję. Po pewnym czasie szok minął, mogłem wstać i udać się do stacji opatrunkowej. Przewieziono mnie wówczas sanitarką na operację do Groenlo na terenie dzisiejszej Holandii. Tam miałem szczęście być operowanym przez niemieckich chirurgów w dniu 25 marca 1945 roku. W pierwszym tygodniu kwietnia prof. Tönnes wraz ze swoim zespołem operacyjnym opuścił nas, a dla nas - ciężko rannych - pozostawiono lekarza sztabowego. Następnie przeniesiono nas do lazaretu klasztornego w Almelo, gdzie wkrótce dotarli żołnierze kanadyjscy. Ponieważ zapomniano wywiesić białej flagi na znak poddania się, dwa czołgi ostrzelały budynek z armat. Lekarz, który nas wtedy leczył powiedział nam później, że zerwał z siebie biały gumowy fartuch i wywiesił go za okno, żeby dać znak nacierającym. Wtedy zaczęła się moja niewola, która trwała od 8 kwietnia 1945 do końca lutego 1947 r. czyli niecałe 2 lata.

Pamiętam dzień 8 maja 1945 r. - koniec wojny, cały szpital był w świetnym humorze, wszyscy - od chłopca kuchennego po lekarzy - głośno świętowali i tańczyli obok naszych łóżek.

Na początku lipca 1945 r. rana na głowie była prawie zagojona i wraz z innymi więźniami zostałem przewieziony ciężarówką do angielskiego obozu jenieckiego przy Maria ter Heise koło Antwerpii, gdzie zostałem zarejestrowany pod numerem jenieckim POW 228365. Na przełomie sierpnia i września 1945 roku zostałem wraz z 2000 innymi jeńcami wojennymi przewieziony pociągiem towarowym z otwartymi wagonami, z angielskiego obozu, przez Belgię do kopalni węgla w Zolder / Limburg. Przygotowany dla nas obóz nosił oznaczenie LB-II Zolder. Pewnego wieczoru, pod koniec stycznia 1947 roku, bez żadnego uprzedzenia, zabrano nas do czekającego pociągu, by zawieźć nas do amerykańskiej niewoli w Niemczech. Po nocnej podróży pociąg zatrzymał się w Treuchtlingen. Ostatecznym celem podróży był Augsburg.

Zostałem zwolniony z niewoli pod koniec lutego 1947 r. Otrzymałem wtedy dwie pary obuwia - jedna z nich składała się z dwóch różnych butów, jedną parę spodni Organizacji Todt i drugą parę amerykańskich spodni oficerskich w kolorze czerwonym, które miały dziurę w kolanie, załataną różnokolorową tkaniną. Otrzymałem także prowiant na marsz i bilet do Kaufbeuren.

Umiejętność rysowania pomogła mi przezwyciężyć lęki, ograniczenia i samotność w niewoli. Jestem wdzięczny, że mimo trudnych lat mogłem później studiować biologię (zwłaszcza entomologię) i chemię (zwłaszcza biochemię). Studiowanie pomogło mi przetrawić to, co przeżyłem i otworzyć oczy na cuda życia.”


Po wyjściu z niewoli w 1947 r. Heinrich zapisał się na studia przyrodnicze i historię sztuki na Uniwersytecie Ludwiga Maximiliana w Monachium. Aby mieć pieniądze na pierwszy semestr studiów, sprzedawał wykonane przez siebie rysunki monachijskiego kościoła Teatynów (Theatinerkirche), a przez cały okres studiów pracował na pół etatu jako fotograf prasowy - jak sam napisał: „Moja siostra uratowała aparat podczas ucieczki z Nysy, a później z amerykańskich kontroli!”. W 1953 roku, po wieloletniej pracy badawczej, odbyła się rozprawa doktorska Heinricha i egzamin ustny, w wyniku których otrzymał stopień naukowy "Doctor rerum naturalium" (doktor nauk przyrodniczych). Dr Jarczyk przez kolejne 33 lata pracował w Instytucie Maxa Plancka oraz w Beyer AG. Jego podróże badawcze zaprowadziły go “dookoła świata”, w tym do dłuższych pobytów zawodowych w Egipcie, a także w Ameryce Południowej. Zebrane tam wrażenia utrwalił w postaci wielu przedstawień - powstał pokaźny zbiór rysunków, akwarel i obrazów olejnych: perspektywiczne przedstawienia architektury, widoki krajobrazów, martwe natury, portrety i inne motywy. Od tego czasu jego prace były wystawiane we wszystkich częściach świata, w końcu także w jego rodzinnym mieście Nysie - po raz pierwszy w 1992 roku. Heinrich Jarczyk będąc również w USA, odwiedził innego wielkiego nysanina - Konrada Blocha (1912-2000), śp. amerykańskiego biochemika i laureata Nagrody Nobla. Obaj godzinami ze sobą rozmawiali.

Pierwsze powojenne, osobiste spotkanie Heinricha Jarczyka z Nysą miało miejsce w 2000 roku, kiedy muzeum w Nysie uhonorowało go, wystawiając jego prace artystyczne, za co okazał wdzięczność, przekazując muzeum wiele swoich dzieł. W 2010 roku odbyła się tam kolejna wystawa, która cieszyła się dużym zainteresowaniem. W tym samym roku została ona jeszcze pokazana w „Haus Schlesien” w Königswinter, a w późniejszym czasie dzieła Heinricha Jarczyka można było podziwiać w ramach wystaw specjalnych, na przykład w 2014 r. z okazji 25. rocznicy upadku muru berlińskiego. Bardzo wiele jego prac zostało opublikowanych w kilku katalogach, z których najnowszy wydany w 2018 r. pt. „Überlebens-Künstler. Erinnerungen an die Jahre 1943-1952”, zawiera również ciekawe zapiski autobiograficzne z wymienionego okresu.

W 2020 roku z okazji 95. urodzin Heinricha Jarczyka, miasto Bergisch Gladbach zorganizowało poświęconą mu wystawę gabinetową w Muzeum Sztuki, mieszczącym się w Willi Zanders przy Konrad-Adenauer-Platz 8. Wystawa odbyła się w dniach 14 sierpnia - 13 września 2020 roku. Z bogatego dorobku artysty pokazano 42 prace pod wspólnym tytułem: „Ihr glücklichen Augen…”. Prace H. Jarczyka były prezentowane na ponad 50 wystawach indywidualnych i licznych wystawach zbiorowych na całym świecie.

Poniżej załączam kilka fotografii z Heinrichem Jarczykiem. Zdjęcie nr 1 wykonano w 1989 roku, przedstawia artystę malującego upadek Muru Berlińskiego. Na zdjęciu nr 2, zrobionym w 2015 r. widzimy spotkanie dwóch Neisserów: Heinrich Jarczyk (przydomek „Heinz”) oraz Regina von Szemerey z d. Kowoll, mieszkająca w Monachium. Za dziecka bawili się razem przy Dr. Goldammerstrasse (ul. Sucharskiego) i są równieśnikami (rocznik 1925). Na fotografii nr 4 siedzą od prawej: Christiane Jarczyk, Heinrich Jarczyk, Andreas Quaschigroch, Sebastian Miechkota, Anna Miechkota. W tle zdjęcia, pomiędzy Anią i Sebastianem siedzi mężczyzna z Hamburga, który w 1945 roku jako ministrant w Nysie obserwował, jak przed nadejściem frontu ukrywano na plebanii skarb, o którym pisaliśmy na Forum - TUTAJ. To właśnie ten mężczyzna pomagał później księdzu prałatowi Mrozowi zlokalizować skrytkę ze skarbem.

Na koniec, pozostaje mi życzyć dr. Heinrichowi Jarczykowi oraz jego żonie - Christianie, dalszych wspólnie spędzonych lat w zdrowiu, szczęściu i miłości!

”Heinz” ma dobre geny ... powiedział, że jedna z jego prababek żyła przeszło 103 lata!


Opracowanie i tłumaczenie: ralf

Źródła:
• „Ein überlebens-künstler mit fotografischem gedächtnis” [w:] „Brief aus dem Haus Schlesien”, nr 3 z 2020 r. (rocznik 39), str. 16-18.
• „Überlebens-Künstler. Erinnerungen an die Jahre 1943-1952”, Dülmen 2018 (ISBN 978-3-89960-467-2)
• przekaz ustny: Heinrich Jarczyk, Andreas Quaschigroch.

[zdj.1] Rok 1989. Heinrich Jarczyk tworzący swoje dzieło nawiązujące do upadku Muru Berlińskiego.jpg
Plik ściągnięto 6 raz(y) 316,55 KB

[zdj.2] Rok 2015. Wystawa w Monachium. Dwóch dawnych Nysan z ulicy Goldammerstrasse po otwarciu wystawy - Regina von Szemerey i Heinrich Jarczyk.jpg
Plik ściągnięto 10 raz(y) 82,17 KB

[zdj.3] Rok 2015. Otwarcie wystawy w Monachium. Na harfie gra córka Heinricha Jarczyka.jpg
Plik ściągnięto 5 raz(y) 177,24 KB

[zdj.4] Rok 2015. Spotkanie Związku Nysan w Murnau am Staffelsee w Bawarii.jpg
Plik ściągnięto 13 raz(y) 160,62 KB

[zdj.5] Dzień 25.VII.2022. Odwiedziny w domu Państwa Jarczyków w Bergisch Gladbach. Od lewej; Christiane Jarczyk, Heinrich Jarczyk, Andreas Quaschigroch.jpg
Plik ściągnięto 5 raz(y) 118,85 KB

[zdj.6] Dzień 25.VII.2022. Odwiedziny w domu Państwa Jarczyków w Bergisch Gladbach. Od lewej; Regina Höfelmeier-Klein, Heinrich Jarczyk, Andreas Quaschigroch.jpg
Plik ściągnięto 13 raz(y) 177,43 KB

_________________
Zapraszam do: Muzeum w Nysie // Neisser Kultur- und Heimatbund e.V.
 
     
ralf 
Administrator


Dołączył: 07 Lis 2017
Posty: 3092
Skąd: Kraków
Wysłany: 2022-11-03, 09:56   

Oto treść listu napisanego przez Heinricha Jarczyka w dniu 1 maja 2017 roku do redakcji czasopisma "Neisser Heimatblatt":

Patrząc na dwa zdjęcia wieży ratuszowej w ostatnim numerze "Neisser Heimatblatt", przypomniały mi się przeżycia z mojego dzieciństwa! Moja matka zanosiła zużyte buty dziecięce do mistrza szewskiego o nazwisku Hiemer na Zollstraße (ul. Celna). Jego zakład był zlokalizowany na poddaszu. Moje dwie siostry i ja uwielbialiśmy to miejsce, ponieważ pan Hiemer zawsze opowiadał nam krótkie historyjki związane z Nysą. Powiedział nam na przykład, że dla jego małego warsztatu miejsca starczyłoby w kuli na szczycie wieży ratuszowej!
Warto zwrócić uwagę na jedną szczególną cechę warsztatu szewca Hiemera: otóż do prac naprawczych wykorzystywał on tzw. kulę szewską (niem. Schusterkugel). Działało to tak, że światło palącej się świecy, umieszczonej za szklaną kulą wypełnioną wodą, przechodziło przez nią i skupiało się w jednym miejscu - na tej części butów, która miała być naprawiana.
Zapach tego warsztatu jest obecny w mojej głowie do dziś!
_________________
Zapraszam do: Muzeum w Nysie // Neisser Kultur- und Heimatbund e.V.
 
     
ralf 
Administrator


Dołączył: 07 Lis 2017
Posty: 3092
Skąd: Kraków
Wysłany: 2022-11-04, 14:20   

Ze wspomnień Heinricha Jarczyka - "Meine Erinnerungen", tom I:

Boże Narodzenie:
Fritz Welz, Welzel, Johannes Neugebauer i ja byliśmy kwartetem ministranckim, który w wigilijny wieczór o godzinie 22:00 musiał się zebrać w Domu Macierzystym Sióstr Elżbietanek aby po półtoragodzinnej drzemce (na strychu) służyć jako ministranci w czasie uroczystej Mszy Świętej Wigilijnej. Dwóch z nas – tych "małych" – wysyłano potem do łóżka. Welz i Welzel – ci "duzi" – służyli jeszcze jako ministranci na bezpośrednio następującej Pasterce. Wczesnym rankiem o godzinie 6:15 ponownie się zbieraliśmy, tym razem na tzw. Mszy Pasterskiej. Po wszystkim cała nasza czwórka otrzymywała prezenty, w tym koszule uszyte przez nowicjuszy, tak że nasze matki nie musiały w tamtych latach kupować dla nas koszul. Dodatkowo, przełożona siostra klasztorna dawała każdemu ministrantowi po mszy srebrną dwumarkówkę na Boże Narodzenie.
_________________
Zapraszam do: Muzeum w Nysie // Neisser Kultur- und Heimatbund e.V.
 
     
ralf 
Administrator


Dołączył: 07 Lis 2017
Posty: 3092
Skąd: Kraków
Wysłany: 2022-11-05, 22:02   

Ojciec Heinricha - Isidor Paul Jarczyk urodził się 12.05.1880 r. w Podlesiu koło Pless (Pszczyna) i zmarł 11.12.1950 r. w Kaufbeuren w Bawarii.

Matka Heinricha - Jadwiga Jarczyk urodziła się 06.01.1887 r. w Sprottau (Szprotawa) na Dolnym Śląsku i zmarła 04.12.1950 r. w Kaufbeuren w Bawarii.

Heinrich Jarczyk miał więc tylko 25 lat, gdy w ciągu zaledwie jednego tygodnia stracił oboje rodziców.

W załączeniu przesyłam oryginalne ogłoszenie o urodzeniu się Heinricha Jarczyka, które opublikowano w gazecie „Sprottauer Wochenblatt” z dn. 20 stycznia 1925 roku, ponieważ Hedwig Jarczyk pochodziła właśnie ze Sprottau.

Ogłoszenie w gazecie z 1925 r. o urodzeniu się Heinricha Jarczyka.JPG
Plik ściągnięto 10 raz(y) 519,66 KB

Ogłoszenie w gazecie z 1925 r. o urodzeniu się Heinricha Jarczyka_.JPG
Plik ściągnięto 6 raz(y) 349,42 KB

_________________
Zapraszam do: Muzeum w Nysie // Neisser Kultur- und Heimatbund e.V.
 
     
ralf 
Administrator


Dołączył: 07 Lis 2017
Posty: 3092
Skąd: Kraków
Wysłany: 2022-11-06, 20:58   

Dr Jarczyk powiedział, że jego matka miała brata, który nazywał się Felix Matuszkiewicz (1885-1956). Już w młodości pasjonował się historią Szprotawy, później wydał kronikę tego miasta i był wielkim mecenasem szprotawskiego muzeum. W 1945 roku również i on musiał opuścić Śląsk. Dziś muzeum w Szprotawie nosi jego imię.

Artykuł na ten temat ukazał się w 2014 roku w 8. numerze czasopisma „Schlesien heute”. W załączeniu znajduje się fragment tego artykułu, przesłany przez Państwa Jarczyków.

Fragment czasopisma 'Schlesien heute' nr 8 z 2014 roku.JPG
Plik ściągnięto 9 raz(y) 790,44 KB

Fragment czasopisma 'Schlesien heute' nr 8 z 2014 r.JPG
Plik ściągnięto 2 raz(y) 504,17 KB

_________________
Zapraszam do: Muzeum w Nysie // Neisser Kultur- und Heimatbund e.V.
 
     
ralf 
Administrator


Dołączył: 07 Lis 2017
Posty: 3092
Skąd: Kraków
Wysłany: 2022-11-10, 18:31   

Wspomnienia z Nysy autorstwa Heinricha Jarczyka, pt. "Lato w Nysie":

Moje pierwsze wspomnienia z letnich dni w Nysie pochodzą już sprzed 90 lat. Nysa była wówczas miastem garnizonowym liczącym około 36.000 mieszkańców.

Wspomnienia, które chciałbym tu zrelacjonować, podzielę na trzy grupy:
I. Dzieciństwo i lata szkoły podstawowej.
II. Pierwsze lata w gimnazjum Carolinum.
III. Lata młodości do 1943 roku.

I. Dzieciństwo i lata szkoły podstawowej.
Mieszkaliśmy na obrzeżach miasta przy Obermährengasse 33. Byłem czwartym dzieckiem, najmłodszym Jarczykiem. Dla mnie lato oznaczało nie tylko słońce i błękitne niebo, ale także całkowitą beztroskę, bezczasowość i swobodę. Codziennie o godz. 12.00, na modlitwę Anioł Pański bił dzwon w klasztorze Sióstr Elżbietanek. Wraz z moimi kolegami - równieśnikami, "Pimmer'em" Krause i Karlem Wolfem, "zdobywaliśmy" duży ogród sąsiada, w którym znajdowały się rabaty kwiatowe, drzewa owocowe, grządki warzywne i mnóstwo zielonej przestrzeni do suszenia prania. W miarę jak dorastaliśmy i uczęszczaliśmy do pierwszych klas szkolnych, rozszerzaliśmy nasze "podboje" na fortyfikacje stojące jeszcze od czasu Fryderyka Wielkiego. Przed letnim upałem lubiliśmy chować się tam do kazamat i korytarzy, rozświetlając ciemność świecami trzymanymi w dłoniach.
Z zapałem zbieraliśmy chrabąszcze majowe do pustych pudełek po cygarach, by ostatecznie nakarmić nimi kurczaki sąsiadów. W ciepłe, letnie wieczory Mama zwracała moją uwagę na śpiew słowików i świecenie robaczków świętojańskich.
Czasami ulicą Obermährengasse przejechała polewarka, żeby oczyścić ulice. Z głośnym krzykiem wskakiwaliśmy za nią i dawaliśmy się opryskać.
Popularna była gra glinianymi i szklanymi kulkami. Te ostatnie były „wartościowe” i cieszyły się dużym zainteresowaniem.
W niedziele rodzice lubili chodzić z nami dziećmi nad rzekę do Neugebauer'a, gdzie potem dostawaliśmy kakao i ciasto.
W lecie na Rynku często grała orkiestra wojskowa, a moi rodzice byli jej zapalonymi słuchaczami.

II. Pierwsze lata w Gimnazjum Carolinum.
Na olimpiadę w 1936 roku moi rodzice kupili radio Lumophon. Tak więc cała rodzina była przyklejona do radia i słuchała transmisji z zawodów, nawet przy najlepszej pogodzie. Szczególnie byłem pod wrażeniem wyścigów samochodowych na berlińskim torze Avus. Moimi faworytami byli Hans Stuck, Bernd Rosemeier, Rudolf Caracciola i Nuvolari.
Kiedy w 1937 przeprowadziliśmy się na ulicę dr. Goldammer-Straße 4, stadion i Carolinum znajdowały się w naszym bezpośrednim sąsiedztwie. Mogłem więc iść na trening lekkoatletyczny o 6:00 rano. Wciąż pamiętam świeże letnie powietrze i chrupanie butów na żużlowym torze. Ponieważ coraz częściej rozdzierałem spodnie, mama w końcu kupiła mi parę spodni skórzanych w sklepie Hellwig'a, na rogu ul. Celnej i Rynku. Zostały tak zwymiarowane by starczyć na wiele następnych letnich przygód. Wraz z przeprowadzką z przedmieść Nysy do jej centrum, rozpoczął się dla mnie nowy etap mojego życia. Zaoszczędziłem pieniądze na rower, który teraz pozwalał mi na większą mobilność. Był to rower Stricker, który kosztował 45 marek rzeszowych. Stopniowo wolne chwile były ograniczane, początkowo niepostrzeżenie, przez zobowiązania wobec Hitlerjugend. Pojawiały się kolejne apele i marsze.

III. Lata młodości do 1943 roku.
W 1940 roku, kiedy miałem 15 lat, zostałem zaciągnięty do ochotniczej straży pożarnej. Beztroskie letnie dni mojego dzieciństwa się skończyły. Jednak dzięki straży pożarnej udało mi się uniknąć drylu w Hitlerjugend. My, młodzi ludzie, byliśmy pod dobrą opieką komendanta powiatowego straży pożarnej, pana Überschära i pana Fielhauera.
W tym czasie mieliśmy też w Nysie szczęście oglądać przelatujące nad nami bombowce.
Pewnego razu nasz strażacki dzwonek alarmowy zadzwonił aż trzy razy w ciągu jednej nocy. Pożar wybuchł wtedy w browarze w Goświnowicach (Gießmannsdorf), następnie w fabryce pierników Rudolfa we Friedrichstadt i na końcu w piekarni Schwobe'a przy fontannie Trytona. Piekarz był tak wdzięczny, że później zaprosił nas na śniadanie podczas długiej przerwy.
W trakcie publicznych ćwiczeń przeciwpożarowych w gorący letni dzień, otyły lekarz rodzinny, dr Tschötschl, który znany był z tego, że nie stronił od wychodzenia na najwyższe piętra do swoich pacjentów, przypadkowo otrzymał szprycę wody z węża strażackiego. Oglądający to Neisserzy roześmiali się: "Teraz i sam lekarz dostał szprycę (zastrzyk)".
Letnią uciechą było zawsze, gdy ojciec zapraszał nas - dzieci, do jednej z lodziarni w Nysie. Pamiętam ich nazwy: "Café Buchwald", "Café Irmer" i "Italiener" na ul. Celnej, blisko fontanny Trytona.


Przetłumaczył: ralf
_________________
Zapraszam do: Muzeum w Nysie // Neisser Kultur- und Heimatbund e.V.
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

phpBB by przemo  
Strona wygenerowana w 0,282 sekundy. Zapytań do SQL: 10